Adam Strug: Istnieje zależność między linią melodyczną tej muzyki a linią naszego horyzontu

02.12.2019
fot. Jacek Poremba

Polska ma za sobą trudną historię, której wszyscy jesteśmy spadkobiercami - mniej lub bardziej świadomymi. Historyczne turbulencje, dramatyczne zwroty akcji odcięły Polaków od ich własnego pierwotnego źródła. Puste, niezagospodarowane miejsce zajęły dosłownie niższe produkty kultury masowej. Adam Strug swoim wyborem pokazuje, że można żyć w zgodzie ze swoimi korzeniami. Śpiewaniem daje słyszeć publiczności zapomnianą część ich własnej historii. Dźwiękami przywraca utracony porządek. Jest jej strażnikiem. Zadaje pytania, na które powinien odpowiedzieć sobie muzyk – wykonawca, ale także każdy z nas.

Vanessa Rogowska: Adamie, opowiedz proszę o swoich muzycznych korzeniach i doświadczeniu muzycznym.

Adam Strug: Opowiadanie o sobie jest, uważam, niezręczne. To nadużycie współczesności, dlatego będę mówił o mojej profesji. W moim rodzinnym domu śpiewano. Babka była śpiewaczką, chociaż się za śpiewaczkę nie uważała. Jej ojciec był urodzonym, pierwszej klasy śpiewakiem. Przez kilkadziesiąt lat prowadził śpiewane pogrzeby w swojej wsi. To jest pierwszy, konstytutywny trop dla moich późniejszych muzycznych przygód, bo fenomen muzyki tradycyjnej jest tak silny, determinujący i powalający, że kto go doświadczył, ten tak łatwo się z niego nie wywinie. Drugim tropem był fakt, że poza muzyką tradycyjną w domu gościła specyficznie ujęta muzyka rozrywkowa sprzed rewolty rockandrollowej. Nie było Floydów. Nie było Doorsów. To dla mnie jest istotne, że romans z tym rodzajem muzyki nigdy nie był moim udziałem. Trzeci trop to standardowa edukacja muzyczna doby peerelu. Gdy skończyłem sześć lat, mój tata przywiózł do domu akordeon i zapisał mnie do szkoły muzycznej. Te trzy okoliczności z czasem spowodowały, że moja pasja stała się rzemiosłem, a rzemiosło profesją.

Jesteś artystą, który przekazuje polską tradycyjną kulturę (nie tylko wokalną) w tradycji ustnej. Tudzież osobą, która świadomie przywraca rzeczom bieg i porządek. Inni, nie znając Twojej historii, mogą myśleć, że jesteś śpiewakiem, który powrócił do źródła.

Nie mnie to sądzić. Ja sam nie mam wrażenia, żebym gdziekolwiek wracał. Przecież nigdy nie odchodziłem...

Żyjemy w czasach, których kultura nakazuje nam ciągły pośpiech w nadziei na budowanie świetlanej przyszłości na warunkach oderwanych od naszych indywidualnych korzeni. Ty zdecydowałeś się w pewnym miejscu zostawić Warszawę...

Rzeczywiście. Wyprowadziłem się z Warszawy.

Przeprowadziłeś więc najpierw proces opuszczenia...

Nie miałem nigdy wrażenia, że coś opuściłem. Ja się dość wcześnie zorientowałem, że ścieżkę edukacyjną powinienem realizować gdzie indziej. W ten sposób zapisałem się do liceum w Warszawie. Gdy zainteresowałem się etnomuzykologią i dostrzegłem jej fenomen, to uświadomiłem sobie, że nie jestem w stanie zajmować się nią w dużym mieście. To, co muszę zrobić, to być w tych wszystkich miejscach, w których ta muzyka funkcjonuje. I tak to się stało. Wyprowadziłem się z Warszawy, co zważywszy na moją muzyczną profesję było ruchem szaleńczym. Dopiero po latach okazało się, że dobrym – chociaż ryzykownym.

Miałeś intuicję. Jakie wydarzenie zadecydowało o Twojej decyzji?

Bezpośrednim powodem było spotkanie grupy przyjaciół (choć wtedy nie wiedzieliśmy, jak brzemienne w skutki będzie to spotkanie), która skupiła się na muzyce tradycyjnej, ale w niesformalizowany sposób. Przyjaciele współpracowali z różnymi grupami teatralnymi gdzieś z kręgów zbliżonych do Grotowskiego. Mnie nigdy nie było z nim po drodze. Uważałem go za postać kontrowersyjną, tragiczną. Na pewno nie za wzór do naśladowania. Nie mówię tu o jego człowieczeństwie, ale o ścieżce zawodowej i jego biografii politycznej. Faktem jest jednak, że działania Grotowskiego zapładniało moich przyjaciół do poszukiwań w kręgu tradycji. Jednak fundamentalne dla mojego środowiska było spotkanie z profesorem Andrzejem Bieńkowskim – malarzem, nauczycielem akademickim, niestrudzonym dokumentalistą i popularyzatorem muzyki wiejskiej. Pokazał nam nagrania i rejestracje wideo z przełomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku, których dokonał w ówczesnym województwie radomskim. Filmy wywarły na mnie tak mocne wrażenie, że musiałem wyjść z projekcji, żeby się publicznie nie rozpłakać. Był to moment decydujący także dla pozostałych członków naszej grupy. Porzuciliśmy dotychczasowe zajęcia, niektórzy rzucili studia, by zająć się muzyką tradycyjną. To było szaleństwo. Nasze rodziny stukały się w czoło.

Co się w człowieku dzieje w takim przełomowym momencie?

Nie szukałbym w tym nadprzyrodzoności. To sprawa procesów chemicznych w mózgu. Zachodzi tu analogia do nawróceń czy olśnień religijnych. Mamy więc olśnienia i oświecenia muzyczne. Nagle słyszymy coś tak wspaniałego, że niejako zaczyna to nami władać. Ale niestety z żalem stwierdzam, że istnieją też antyolśnienia. Znam ludzi, którzy przeżyli takowe pod wpływem absolutnej amerykańskiej szmiry. Ludzi inteligentnych, a głuchych, którzy przeżywają ekstazę, słuchając Michaela Jacksona.

Jak myślisz, dlaczego?

To by potwierdzało tezę, że chodzi o rodzaj chemii, która wydziela się w mózgu pod wpływem pewnych częstotliwości. Nie jestem biegły w naukach biologicznych, ale tu bym to usytuował. Muzyka jest potężnym medium..

Czy to może być specjalny zabieg?

Czy można zadziałać na kogoś poprzez muzykę? Myślę, że można. Nie doszukiwałbym się w tym spisku. Michael Jackson był tyleż muzykalny, co tragiczny. Jego stylistyka jest strasznym obciachem, a z tajemniczych powodów urasta do miana geniuszu, do szczytowej formy amerykańskiej produkcji muzycznej. To kompletna pomyłka... Analogicznie widzę postać Freddiego Mercury'ego, który był Parsem (nie mylić z obecnymi Persami). Nie kiwnął palcem w sprawie muzyki swojego etnosu. Moim zdaniem jego kreacja sceniczna była po prostu żenująca. I nagle się okazuje, że jest on bożyszczem tłumów. To są porażki.

Obaj, choć otoczeni tłumami, byli samotni w życiu, potrzebowali miłości i opieki. Tragicznie skończyli...

Potwierdza to, że współcześnie scena kreuje na idoli ludzi mocno pokiereszowanych.

Łatwiej nimi sterować.

Być może w tym znaczeniu, że wytwórniom łatwo się przyciąga osoby będące w trudnym położeniu, potrzebujące splendoru i uznania. Istnieje pewien rodzaj ludzkiej nędzy, który potrzebuje obnoszenia się ze sobą. Jak mawiał Gomez Davila: „Publiczna spowiedź wcale nie jest prośbą o przebaczenie, tylko żądaniem akceptacji”.

Ponownie dotykamy braków w miłości... Twoja działalność jest powrotem do własnej ojczyzny, którą badasz, ale i do samego siebie...

Kwestia ojczysta jest jak najbardziej zasadna. Dzisiaj w dyskursie widzę opór przeciwko podnoszeniu tej kwestii i utożsamianiu jej z nacjonalizmem politycznym i kulturowym. A to nonsens. Jestem przekonany, że nie mamy problemu z nadreprezentacją wątków patriotycznych. Przeciwnie. Mamy do czynienia z powszechną apostazją kulturową Polaków. W swojej masie rezygnujemy z własnej kultury – w tym muzycznej – na rzecz antykultury amerykańskiej. Jest to zasadny temat, bo jeśli możemy mówić o muzyce francuskiej, żydowskiej, właśnie amerykańskiej i opisać jej parametry, to, jak myślę, najwyższa pora zadać pytania: Czym jest polski wyraz w sztuce? Czym jest muzyka polska? Jakie są jej parametry? Jakie idiomy? Czy wypracowaliśmy własny rodzaj sztuki wokalnej? W czym wyraża się to dzisiaj? Uważam, że to są zasadnicze pytania. Niegdyś tematy z muzyki tradycyjnej służyły kompozytorom jako pretekst do rozważań. Dzisiaj mamy sytuację, w której niewyczerpane źródło muzyki tradycyjnej służy do przyprawiania jej jazzowego, filharmonicznego albo folkowego nosa. A tu raczej chodzi o takie podejście do rzeczy, że oto właśnie jest zastana rzeczywistość muzyczna, która jest naszym pierwszym obowiązkiem. Coś na kształt znajomości własnego języka. Najpierw uczymy się języka ojca, matki, a potem przechodzimy do następnych. Muzyka tradycyjna jest naszym obowiązkiem, bo jest naszym pierwszym językiem muzycznym. Powinna nim być! I gdyby w ten sposób podejść do tematu, to okazałoby się wówczas, że talenty współczesnych mogłyby zostać wprzęgnięte w szersze zjawisko, jakim jest muzyka polska. Obecnie muzycy to „nowi dzicy”. Zachowują się tak, jakby historia muzyki zaczęła się 60 lat temu w Ameryce. To dlatego w przestrzeni muzycznej dominują brednie.

Niedawno byłam na koncercie klarnecisty Wacława Zimpla i jego zespołu Saagara, złożonego z muzyków hinduskich. Oprócz słyszalnej oczywistej różnicy kulturowej w warstwie muzycznej najważniejsza była łączność z długowieczną tradycją i zachowanie jej ciągłości w życiu młodych muzyków. W Polsce to niemożliwe…

W Polsce nie można tego ustalić. W moich rozmowach z muzykami różnych gatunków często pojawia się pytanie, skąd oni pochodzą. Większość z nich nie ma pojęcia o muzyce swoich stron rodzinnych. To katastrofa. Panie, panowie, kim jesteście? O co chodzi? Rzadko kiedy ktoś potrafi odpowiedzieć i to jest miarą naszego kulturowego upadku. Trudno wymagać tego od ludzi niezwiązanych z muzyką, ale od ludzi, którzy wychodzą na scenę, powinno być egzekwowane kategorycznie. Inaczej grozi nam zalew muzycznej bezmyślności, z którą mamy do czynienia.

Sytuacja, którą kreślisz, ma związek z traumatyczną historią Polski. Niedawno świętowaliśmy 100-lecie odzyskania niepodległości, która długo prawdziwą wolnością nie była. Jak widzisz tamten czas sprzed stu lat? Jaki skutek przynosi nam dziś?

Mam podziw dla tamtego pokolenia, które się zmobilizowało, mimo że spora część społeczeństwa zachowywała dystans do procesów narodowowyzwoleńczych, państwowotwórczych, do tzw. sanacji państwa. Mimo trawiącego Polskę poważnego sporu politycznego naszym przodkom udało się dogadać i scalić państwo z trzech odmiennych organizmów państwowych, a co za tym idzie prawnych. Endecja, której poglądów nie podzielam, zrobiła gigantyczną robotę (mówię o pracy Ligi Narodowej Polskiej nad przygotowaniem niepodległego bytu państwowego). Podobnie piłsudczycy, którzy przechwycili inicjatywę, bo byli takimi powiedzmy „chłopakami rozrabiakami”. Ten moment był szczególny, a pracowitość i skupienie, którymi wykazały się ówczesne elity i społeczność, są godne podziwu. Obawiam się, że po hekatombie II wojny światowej i pięćdziesięciu latach nierozliczonego komunizmu efekt jest taki, że dzisiaj poważna część dyskursu politycznego ociera się o zdradę polskich interesów rozumianych literalnie, tak jak interesy swoich krajów rozumieją narody ościenne, które kierują się wyłącznie egoizmem. I wyłącznie pragmatyzmem. Nad tym należy ubolewać. Rzecz ciekawa, że kiedyś od prawa do lewa (choć prawo i lewo wyglądało wtedy inaczej) wszyscy byli (może poza Komunistyczną Partią Polski, jawną agenturą Kremla) w tej kwestii zgodni. Dzisiaj niestety moim zdaniem tak nie jest. Uważam, że dzieje się tak dlatego, że warstwa społeczna, która nadawała ton kulturze i polityce polskiej, została wybita, spauperyzowana bądź wyjechała z kraju. W związku z tym jako naród jesteśmy podatni na wpływ rozmaitych manipulatorów. Miejsce elity polskiej zajęły sitwy zainstalowane przez Sowietów. Oni nadal nadają ton w debacie publicznej, co jest oburzające, niesprawiedliwe. Jest też przyczyną nieustających turbulencji w życiu społecznym. Nierozliczenie zbrodni komunistycznych powoduje, że spokoju społecznego w Polsce długo jeszcze, uważam, nie będzie.

Aby nie kończyć tak pesymistycznie, zapytam, czy zawsze można wrócić do początków?

Trudno mi oceniać czyjeś życie dlatego będę się odnosił do procesów kulturowych. Jesteśmy narodem – że się tak wyrażę – muzycznie świeżo zdewastowanym, więc jest do czego wracać. Im prędzej to zrobimy, tym lepiej. Na początku należy odizolować się od kakofonii, która wylewa się z mediów. Należy słuchać muzyki tradycyjnej. Z czasem zauważymy zależność między linią melodyczną tej muzyki a linią naszego horyzontu.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.