Aleksandra Garbal: Przywykliśmy do czasów pokoju

18.01.2019
Aleksandra Garbal: Przywykliśmy do czasów pokoju

MAGDALENA BUREK: Późną nocą do chaty Czernerów puka Maria Warszawianka z rocznym synkiem w ramionach. Jej ojciec, uczestnik powstania listopadowego, został wywieziony na Syberię. Męża właśnie rozstrzelano w wyniku represji po powstaniu styczniowym. Maria zdecydowała się na natychmiastową ucieczkę, aby ratować życie syna. Wycieńczona tułaczką umiera w wiejskiej chacie Czernerów na Śląsku, prosząc o wychowanie jej dziecka…

Tak rozpoczynają się losy Janka – głównego bohatera Opery Polonica Rustica „Polskie Malowanki” Aleksandry Garbal, której premiera odbyła się w Warszawie 11 grudnia 2018 roku w siedzibie Polskiego Wydawnictwa Muzycznego w ramach cyklu koncertów „Portrety kompozytorów” organizowanym przez Związek Kompozytorów Polskich.

Magdalena Burek: Czy to prawdziwa historia?

Aleksandra Garbal: Maria jest postacią fikcyjną, ale jej historia odzwierciedla losy Kresowiaków przybyłych ostatnimi siłami do nowej „ojczyzny” – Śląska. W mojej operze jest ona przede wszystkim symbolem umierającej Polski – kraju zniewolonego przez zaborców, zniszczonego wojną i niełatwymi przecież czasami powojennymi. Warto zwrócić uwagę na to, że Czernerowie nie tylko przyjęli Marię w gościnę, ale spełnili jej ostatnią wolę: wychowali jej dziecko dosłownie jako własnego syna. W ich postawie widzę bezinteresowność i poświęcenie ówczesnych mieszkańców ziemi śląskiej. A patrząc na te wydarzenia szerzej - mam na uwadze również współczesne polskie rodziny przybyłe z Ukrainy, Białorusi i Rosji.

Akcja opery rozpoczyna się w Wigilię 1861 roku. Małżonkowie siadają przy świątecznym stole i… czytają listy swoich krewnych z Teksasu. Skąd ten pomysł?

Taka jest historia mieszkańców Górnego Śląska. Niektórzy z nich wyjechali pod koniec XIX wieku do Ameryki.

Poznała ich Pani?

Odwiedziłam Teksas. Byłam w bibliotekach uniwersyteckich, muzeach i polskich kościołach wybudowanych przez emigrantów, poznałam historię najstarszej polskiej parafii pod wezwaniem Panny Marii w Teksasie. Właśnie tam odprawiono pierwszą pasterkę pod posadzonym polskim dębem, o którym mowa w operze. Słuchałam tam pieśni ze Śląska przekazywanych z pokolenia na pokolenie oraz ich autentycznie staropolskiej mowy. Tak wyglądało zbieranie materiałów do libretta.

A listy?

W operze pojawiają się fragmenty. Są to cytaty – chciałam je pokazać w oryginale. Niektóre rodziny nie chciały ich ujawniać, dlatego mogłam zacytować tylko małą część korespondencji. W wielu listach znajdujemy drastyczne opisy napadów Indian czy Meksykanów na domostwa polskich emigrantów. Kradzieże bydła były na porządku dziennym. Nie brakowało też oszustów – listy opowiadają również o niemieckich przybyszach, którzy żądali nielegalnych opłat, „ponownego wykupienia ich własności”. Mnie samą urzekło to, że każdy z listów rozpoczynał się pozdrowieniem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a kończył zapewnieniem o umiłowaniu swoich przodków i ojczystej ziemi.

Zapowiedzi koncertu premierowego z 11 grudnia głosiły, że usłyszymy „opowieści, które są niemal kontynuacją losów bohaterów wielkiego Moniuszki”…

I tak jest. Bohaterowie oper Moniuszki, jak i mojej, ukazują, że nasz naród jest wyjątkowo silny duchem. Potrafimy się zjednoczyć w chwilach trudnych dla Polski. Powinniśmy jednak walczyć z naszymi wadami i pracować nad sobą. Bohaterowie mojej opery są wyidealizowani, właśnie tacy, jakimi chcielibyśmy być. Wspierają siebie nawzajem.

Moniuszko zaczął pracować nad Strasznym dworem w 1861 roku – dokładnie wtedy, kiedy rozpoczyna się akcja Pani opery. Opowiada więc Pani o Polsce jemu współczesnej?

Niewątpliwie. Czernowie ze Śląska i Teksasu to postaci autentyczne. Prawdziwe są ich losy, zmienione zostały tylko imiona.

Moniuszko utrzymywał kontakty z ówczesną ludnością Śląska, świadczą o tym jego listy. Kompozytora nazywa się nawet symbolem polskości Górnego Śląska. Czy również dzisiaj dostrzega Pani wpływ twórczości Moniuszki w kształtowaniu świadomości narodowej Ślązaków?

Powstania Śląskie są tego wpływu najlepszym dowodem. Mnie samą kształtowały jego dzieła. Nie śmiem się porównywać z wielkim Stanisławem Moniuszką, ale wydaje mi się, że oboje komponowaliśmy sercem. Natomiast uczucia, jakie towarzyszą słuchaczom w trakcie odbioru oper silnie związane są z miłością do ojczystego kraju.

Tytuł: Opera Polonica Rustica „Polskie Malowanki” sugeruje, że jej fabuła oparta jest na obrazach zaczerpniętych z polskiej wsi...

„Polskie Malowanki” to kalejdoskop, panoramiczne spojrzenie na polską wieś. Słyszymy więc bijące na pasterkę kościelne dzwony i rodzinne kolędowanie. Widzimy studnię w polu, zieleniejące się żyto, kwitnące jabłonie, orzących pole rolników i prostą, codzienną przyrodę: spadające liście z drzew, krople zimnej rosy, mróz, śniegowe płatki i ich taniec po niebie, księżyc rozjaśniający noc.

W pewnym sensie są to obrazy tak dobrze nam znane, że już nawet nie zastanawiamy się nad ich urokiem…

Widzimy też świat bezpowrotnie miniony: powracających z Wrocławia ułanów, samotną Kasieńkę modlącą się za Janka przy polnej kapliczce. Wszyscy żyją w rytm pór roku, są rozśpiewani i pełni życia, ale nie bez problemów: nieopodal stoi zamek kupiony przez niemieckiego, bezkarnego hrabię. Chlebak w śląskiej chacie zamykany jest na kłódkę, co uświadamia, jak wielką biedę cierpią ci ludzie. Mieszkańcy modlą się podczas Dni Krzyżowych (trzy dni przed Wniebowstąpieniem): „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. To modlitwa o urodzaj. Widzimy wytrwałość bohaterów w przezwyciężaniu wszelkich trudności, ale i ucztujących podczas weseliska czy kołyszących dzieci do snu. Głęboka wiara to jedyna wartość, której nikt nie może im odebrać.

To wszystko sprawia, że wyobraźnia słuchacza siłą rzeczy kieruje się w stronę obrazów, stanowiących kanon, powiedzmy, narodowej wyobraźni, na przykład polski dwór z Pana Tadeusza. A co kształtowało Pani wyobraźnię? Oracze – dzielnica miasta Toszek, w której rozgrywa się akcja, to jednocześnie Pani rodzinne strony.

Tak. Tutaj się wychowałam. Na Oraczu mieszkali od wieków rolnicy, stąd nazwa tej części miasta. Zaraz za Oraczem – malownicze tereny: Sarnów, gdzie mnóstwo saren przychodziło do pól, stawów czy nad toszecki potok; jest i Płużnica Wielka, skąd wyjechało wiele rodzin w poszukiwaniu chleba. Analogie do Pana Tadeusza mogą się nasuwać, jednak w mojej operze zamiast soplicowskiego dworku jest biedna wiejska chata, a zamiast zamku Horeszków – kupiony w XIX wieku przez niemieckiego hrabię zamek Piastów Śląskich, władany przez Adolfa von Eichendorffa – ojca poety Jozefa von Eichendorffa (rówieśnika Adama Mickiewicza). Prawdą jest, że Joseph zakochał się w pięknej wiejskiej dziewczynie, ale jej rodzice nie pozwolili na ten mezalians. Z kolei Adolf von Eichendorffa uwodził śląskie dziewczyny, zmuszał ludność do ciężkiej pracy i nakładał wysokie podatki. Po wojnie z zamku pozostały ruiny, odbudowano go częściowo w latach 50-60. i obecnie znajduje się w nim biblioteka, sala rycerska i peterswaldzka. Dalej znajduje się dom burgrabiego, u jego podnóża – budynek tak zwanego Bractwa Kurkowego, gdzie niegdyś pobierane było myto za wjazd do miasta położonego na Szlaku Bursztynowym. A jeszcze dalej – inny zameczek – letnia rezydencja synowej ostatniego władcy zamku toszeckiego. To obrazy z mojego dzieciństwa i teraźniejszości zarazem.

Dodajmy: odmalowywane przed słuchaczami za pomocą muzyki. Wersja sceniczna opery jeszcze nie powstała.

Maluję muzyczne obrazy, stąd podtytuł opery „Polskie Malowanki”. Dialoguję ze światem przy pomocy dźwięków, a wybrane przeze mnie instrumenty, podobnie jak głosy ludzkie, muszą śpiewać tak, aby słuchacz odczytał z muzyki słowa: „życie nasze nie jest obojętne Stwórcy, bowiem każdy z nas z osobna dla Niego jest wyjątkowo ważny. Nigdy nie jesteśmy sami, nawet, jeśli tak nam się wydaje. Czuwa nad nami Stwórca i każdy nowy dzień, który nam daje do przeżycia powinien nas wzbogacić i dodać nam sił”. Wiara w narodzoną dla świata Miłość to jedyna wartość, której bohaterom opery, również i nam, nikt nie może odebrać, a której cudowna moc pomaga zawsze w najtrudniejszych chwilach i dziejach ludzkości.

Opera Polonica Rustica jest więc scenicznym obrazem muzycznym, dodajmy, przeznaczonym do wykonania przez siedmiu solistów: sopran, alt, tenor, baryton, skrzypce, wiolonczelę i fortepian. Dlaczego nie na orkiestrę?

Początkowo z powodów praktycznych. Pragnęłam, aby ta opera została wykonana jeszcze za mojego życia. Chciałam przekazać treść w niej zawartą. Żyjemy w czasach w których stało się niemodne mówienie o religii, o miłości do ojczyzny. Polska jest wolna już od 100 lat. Ta rocznica jest pretekstem do mówienia o zapomnianej już, a jakże bogatej historii. Historii nie tylko państwa polskiego w ogólności, czego uczą szkolne podręczniki, ale historii każdej wsi, każdej rodziny. Przywykliśmy już do czasu pokoju. Zapominamy lub po prostu nie myślimy na co dzień o poświęceniu naszych przodków i wysiłku, jaki musieli włożyć, aby odbudować ojczyznę, kulturę i język. Mówię tu także o małych ojczyznach, ich zwyczajach, obrzędach i gwarach. Jako kompozytorka Opera Polonica Musica chciałabym, aby pamiętano, że Śląsk był przez 800 lat w niewoli. Ślązacy to nie Niemcy. Gród kasztelański w Toszku zakładały wnuki Mieszka I, potem rozbudowali go Bolesław Krzywousty, Piastowie Śląscy i potomkowie księcia śląskiego Bolesława Wysokiego. O tym śpiewa w operze Karol – ojciec rodziny. Jego imię to symboliczne nawiązanie do imienia Karola Wojtyły. Z kolei historyczna nazwa Toszek pochodzi od imienia wiernego psa, który właśnie w tej okolicy uratował życie swemu panu podczas polowania na dzikiego zwierza. To zarówno w operze, jak i historii, wierne Polsce miasto. Dzięki najbiedniejszym jego mieszkańcom przetrwała polska mowa, wiara i tradycja. Dla tego miasta skomponowałam hejnał na trąbkę solo oraz hymn oparty na autocytacie.

Cechą charakterystyczną większości Pani dzieł jest liryczność i ilustratywność, co ma swoją kulminację w Opera Polonica Rustica. Jest to pierwsza Pani opera. Każdy instrument traktowany jest nieco jak partia wokalna. Jak to się ma do przygotowywanej wersji scenicznej?

Będzie ona rozbudowaną wersją opery kameralnej. „Dodatkowe” części, których nie usłyszeliśmy 11 grudnia, są już zapisane.

Osobiście nie przypominam sobie żadnego dzieła, zwłaszcza opery, w którym każdy instrument traktowany byłby solowo. Każdą partię można by wykonywać osobno i to bez uszczerbku dla niej samej. Przyznam, że podczas koncertu zastanawiałam się, której partii słuchać.

To pewne nowum: solistyczne traktowanie każdej partii oraz szeroko rozumiany symbolizm. Nieprzypadkowo wybrałam siedmiu wykonawców – cyfra 7 w Starym Testamencie oznacza pełnię, przywodzi na myśl dzieło stworzenia. Wybór instrumentów też nie jest przypadkowy. Fortepian reprezentuje Chopina, skrzypce – Wieniawskiego, wiolonczela – ostatniego króla Stanisława Poniatowskiego, a kwartet wokalny – cztery strony świata, w które rozproszeni są Polacy. Śpiew staje się elementem priorytetowym, a intonacja – nośnikiem znaczenia i emocji. Mikromotywika symbolizuje poszarpane muzyczne myśli i rozdygotane serca, wprowadza element niepokoju. Chciałam oddać w ten sposób skutki silnej ingerencji władcy obcego państwa w spokój jednostkowej rodziny Czernerów. Poprzez zastosowanie diatoniki i chromatyki ukazuję symbolikę świata niebiańskiego w opozycji do świata ziemskiego. Przyczyna ich zastosowania tkwi również w naturze mojego języka muzycznego.

Przywołuje Pani różne teksty. Dlaczego?

Akcja opery toczy się w XIX wieku, ale jej wymiar jest o wiele szerszy. Treść dotyka czasów teraźniejszych i przyszłych naszego narodu. Dlatego w operze zastosowałam oryginalne teksty z różnych wieków - na przykład ariastęsknionego za ojczyzną Janka „Kraju daleki” została skomponowana do odnalezionych przeze mnie słów polskiego emigranta, Hieronima Gostomskiego, żyjącego w XIX wieku w Teksasie.
Jest też trio na sopran, alt i fortepian napisane do słów Ireny Sendlerowej. To tylko przykłady.

Czy jest jakieś przesłanie, motto, które kieruje Pani do szerszego grona odbiorców – nie tylko Polaków?

Morał, którego nie słyszymy, ale do którego dochodzimy podczas słuchania opery, brzmi: jeśli nie zachowamy naszej narodowej tożsamości, znikniemy jako naród z mapy świata. Do takich przemyśleń doprowadziły mnie niegdyś słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego, które wybrałam na motto opery: „Po Bogu, Stwórcy wszechświata, Jego Synowi, Matce Najświętszej, nasza miłość należy się Ojczyźnie, mowie, dziejom i kulturze, z której wyrastamy. Kultura czyni człowieka bardziej ludzkim. W kulturze tkwią nasze korzenie, zasady i wartości, które określają etos narodu. W kulturze naród znajduje źródło własnej tożsamości”.

Pozostaje mi zapytać: kiedy będzie można zobaczyć sceniczną wersję Opery Polonica Rustica „Malowanki Polskie”?

Odpowiedź jest prosta – wtedy, gdy znajdę sponsora. Prawdą jest, że muzyka żyje wówczas, kiedy jest wykonywana, a dla wykonawców trzeba zorganizować wynagrodzenie, żeby mogli godnie żyć i rozwijać swoje pasje.

I tego życzę Pani i sobie również!

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.