Dagmara Rybak: Jestem chaotyczna w granicach rozsądku

21.09.2019
fot. Michał Kordula

30 września poznamy zdobywców Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury . Z nominowaną w kategorii "najlepsza wokalistka musicalowa" Dagmarą Rybak rozmawiałem o operze, musicalu, kostiumie teatralnym oraz o tym dlaczego musiała chodzić w puchowej, zimowej kurtce w 40-stopniowym upale.

Wojciech Pietrow: Na początek: jak się Pani czuje z nominacją?

Dagmara Rybak: Muszę powiedzieć, że ta nominacja pojawiła się dość nieoczekiwanie, ponieważ w tamtym roku też byłam wśród nominowanych. Pomyślałam, że to jest jakaś pomyłka, że mam po prostu przyjechać na galę jako były uczestnik konkursu. To był koniec sezonu, byłam zmęczona wszystkimi produkcjami, licznymi próbami. Byłam wycieńczona fizycznie i psychicznie. Kiedy dowiedziałam się, że faktycznie dostałam nominację, to pomyślałam: „Kurczę... może jednak ktoś to docenia”. (śmiech) To jest naprawdę budujące.

W konkursie oprócz kategorii musicalowych można znaleźć kategorie dotyczące opery. Sam patron konkursu – Jan Kiepura był śpiewakiem. Dlatego zastanawiam się, czy nie czuję się Pani gorzej od artystów występujących w operach? Musical jest zazwyczaj kojarzony z kulturą popularną, w odróżnieniu od elitarnej opery.

Solistów opery darzę ogromnym szacunkiem. Podziwiam ich technikę śpiewu i szeroką wiedzę. To nie jest tak, że aktorzy musicalowi nie mogą inaczej zaśpiewać – to jest ich wybór. A czy ja czuję się przez to w jakiś sposób gorsza? Gram w musicalach i to jest mój wybór. Gdybym marzyła o karierze śpiewaczki operowej, dążyłabym do tego, aby taki cel osiągnąć.

A czy odczuła kiedyś Pani, że ludzie lub śpiewacy tak na to patrzą?

Właśnie… chyba nigdy. Jest to trochę inne środowisko, inna publiczność. Ostatnio byłam na koncercie Tomasza Koniecznego w Teatrze Wielkim w Poznaniu i faktycznie zauważyłam, że ja sama inaczej się tam zachowuję. Jest to inny świat. Może nie bardziej spięty, ale po prostu… po prostu inny.

Musical to w największej części teatr, muzyka, a może taniec?

Musical to dla mnie po pierwsze sztuka, w której taniec, muzyka i gra aktorska powinny być na najwyższym poziomie.

A co jest dla Pani najważniejsze?

Uwielbiam te chwile, kiedy mogę wyrazić swoje emocje poprzez śpiew, gesty, słowa. Ale co jest najważniejsze…? Przekaz, który musical ze sobą niesie.

Może nie co jest najważniejsze, ale którą z tych części najbardziej Pani kocha… Bo domyślam się, że kocha Pani musical?

Czy kocham? Nie wiem do końca. Na pewno uwielbiam grać i... No tak, muszę przyznać – kocham musical! Ale kocham to przede wszystkim robić! Z początku chciałam być aktorką dramatyczną, ale stwierdziłam, że skoro śpiewam i mi to w miarę wychodzi… a na dodatek jeszcze tańczę! Okazało się zatem, że musical to był strzał w dziesiątkę. Trochę chyba zboczyłam z tematu. (śmiech) Teraz musi pan to uporządkować, bo ja zawsze jestem chaotyczna…

A chaotyczność nie przeszkadza teatrze?

Jestem chaotyczna w granicach rozsądku – na scenie już nie. Pomaga tam moje szaleństwo, ale na chaotyczność nie ma miejsca.

Wracając do tematu. Chyba traktuje Pani musical jako jednolity twór, a nie pojedyncze elementy, które wcześniej wymieniłem.

Tak. Traktuję musical jako odrębny rodzaj sztuki.

Zaczynała Pani jako bileterka, czego się dzięki temu Pani nauczyła?

Dzięki tej pracy miałam możliwość oglądać aktorów na scenie. Czasem przysypiałam na bajkach – nie ukrywam – bo znałam już wszystkie kwestie i piosenki na pamięć. Jednak znajomość utworów repertuarowych szybko się przydała, bo mogłam wykonywać je na egzaminach. Nauczyłam się też pokory. Dowiedziałam się, że teatr to nie tylko aktorzy i splendor, który na nich spływa. Teatr to zbiór różnych zawodów, bez ludzi za kulisami aktor nie istnieje. Zrozumiałam również, że w tej pracy najważniejsza jest publiczność i już wtedy, z perspektywy bileterki, przekazywałam jej dobrą energię. Oni są szefami, bo oni płacą.

Możliwe, że wyjmuję z kontekstu, ale… widz jest najważniejszy, bo płaci?

Nie, nie, nie. Jest najważniejszy, bo robimy to dla niego. Jesteśmy po to, żeby inspirować, dawać widzom coś, czego nie mają na co dzień.

Debiutowała Pani w Niemczech. A często w Polsce pogląd na język niemiecki jest jasny – brzmi strasznie…

Ha ha ha… Tak!

Czy ten język jest faktycznie mniej śpiewny?

Muszę przyznać, że jak dostałam się do tego teatru, to nie znałam niemieckiego. Realizatorzy dawali mi teksty do czytania, a ja na to: „Przysięgam, że nie znam języka”. Mimo wszystko zaczęłam coś czytać, a że uczyłam się francuskiego, to z takim akcentem mówiłam. Okazało się, że im się to spodobało. Ku mojemu zdziwieniu dobrze mi się śpiewało w języku niemieckim. Wręcz zaczął mi się ten „straszny język” podobać. (śmiech)

A czy uważa Pani, że język muzyki jest uniwersalny?

Oczywiście! Muzyka niesie ze sobą opowieść. Na przykład: jeżeli jesteśmy w teatrze muzycznym i jest piękna uwertura – widz się w to wkręca, oddycha razem z nami. Myślę, że przeżywanie muzyki zależy od wrażliwości danej osoby.

Praca za granicą pokazała Pani, że jednak muzyka może być różnie postrzegana (na przykład przez różne narody)?

W Niemczech na pewno był inny system pracy, ale… dogadywaliśmy się świetnie, choć niektórzy nie znali nawet angielskiego. Robiliśmy jam sessions… Po prostu rozmawialiśmy językiem muzyki. Wytworzyła się wspólna chemia. I to są wspaniałe wspomnienia.

Mogłaby Pani wrócić w takim razie do śpiewania w obcym języku?

Dlaczego nie? Nie wiadomo, dokąd mnie nogi poniosą. Na razie tu, gdzie jestem, jest mi dobrze. Ale droga śpiewaczki musicalowej często nie kończy się w jednym miejscu. A języki obce zawsze warto znać.

A w planach na przyszłość jest miejsce na role stricte dramatyczne, filmowe?

Jeżeli przyjdzie do mnie taka propozycja, to jestem na to otwarta. Powiem szczerze, że zawsze chciałam zagrać bokserkę…

Jest jakiś musical o bokserce?

No właśnie chyba nie… Więc czas najwyższy, żeby ktoś zrobił musical o naszej Jędrzejczyk [Joanna Jędrzejczyk – polska bokserka] i zrobię wszystko, żeby ją zagrać!

Grała Pani za to zakonnicę w „Zakonnicy w przebraniu”.

Tak, ostatnio dość często gram w habitach. W „Nine” też mam podobny kostium.

Ten kostium w spektaklu ogranicza czy wręcz przeciwnie – uwalnia, wyzwala, ułatwia grę?

Może pomóc, może przeszkodzić. W „Zakonnicy” habit przeszkadza głównej bohaterce, więc mogłam to wykorzystać do rysowania postaci. W tym wypadku nieporęczność habitu zadziałała na moją korzyść.

Aktor czy scenograf ma ostatnie zdanie w kwestii doboru kostiumu?

Jak wiadomo, każdy chce wypaść jak najlepiej, więc każdy broni swojego pomysłu. Kiedy dostaję kostium na spektakl, mówię: „Nieee… Ja tego nie założę. Jak ja mam w tym grać? To mi psuje całą postać”. Kostiumograf mówi: „Ja tego nie zmienię, bo mam taką wizję”. Ostatecznie często okazuje się, że gdy zaczynam grać, to kostium mi jednak pomaga i kostiumograf miał rację. A ostatnie słowo ma tak naprawdę reżyser, ponieważ wszystko musi się zgadzać z koncepcją, którą ma w głowie. Wiadomo, że musi dogadać się ze scenografem, żeby jedna i druga strona była zadowolona.

No i dogadać się z aktorem.

Dogadać się z aktorem? Ja czasami nie mam nic do powiedzenia! Ostatnio dostałam kurtkę zimową z puchu, do roli Pyry w spektaklu „Koziołek Matołek i zagadka ratuszowej wieży”, kiedy mieliśmy w Poznaniu 40-stopniowe upały! Wykłóciłam się jedynie, że nie będę miała pod spodem golfu.

A czy jest rola, na którą by się Pani nie zgodziła?

Tu akurat mam takie szczęście, że trafiają mi się role, których w danym momencie życia potrzebuję. Nie zagrałam jeszcze takiej postaci, w której nie czułabym się dobrze. Wierzę, że jakoś przyciągam te role, że one na mnie czekają.

Czy te role w jakiś sposób korespondują z Pani życiem?

Każda rola coś mi mówi o mnie. Grając, muszę być własnym psychologiem, żeby grzebać w swoim umyśle i wynajdywać bodźce, które ułatwią mi zrozumieć graną osobę. To wszystko później we mnie zostaje. Postać jest już do mnie przyklejona.

Więc to wcielanie się w innych daje więcej osobie grającej czy widzowi?

Nie wiem jak inni, ale ja nie mogłabym powiedzieć widzowi kwestii, której nie rozumiem. To nie miałoby sensu. Staram się dawać widowni prawdę, a co za tym idzie, żyję zgodnie z własnym sumieniem. Jestem zadowolona i mam nadzieję, że widz też.

 

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.