księżyc się kryje
w jej włosach
Niebiańska
lilia
ciężka od snów
gnie się ku ziemi
opowiedz jej ulotność śpiewem
uwieńcz ją zawiłą nieśmiałością ptaków
Daj jej tło
rumianków i brzasku
Deklamuj
nad jej
ciałem
kroplami
deszczu
śpiewnym szeptem
tłum. Julia Hartwig
Mam taki problem z wierszami, filmami, obrazami, muzyką… Z wszystkim, co artystyczne i mówi o kosmosie. Wszystkie dzieła o Księżycu, Marsie czy nieznanej planecie mówią o nich z perspektywy Ziemi i ludzi. A ja naprawdę chciałbym tak się wznieść w nieznaną przestrzeń, a nie patrzyć na nią z czasem nudnej Ziemi. Film o podróży głęboko w kosmos kończy się pytaniem – dokąd zaszliśmy jako ludzie? W muzycznej suicie o planetach słyszymy jako jedną część „Wenus, zwiastun pokoju” i nikt nie wspomina tam o deszczach z kwasu siarkowego na tej „spokojnej, kobiecej planecie”. Jest w tych utworach kosmos, ale wyraża on tylko prawdę o nas samych. A ja chcę go zobaczyć takim, jaki jest naprawdę!
Cummings niby czyni podobnie – jest księżyc, ale nie w przestrzeni kosmicznej, tylko „w jej włosach”. W innym wierszu jest balonem, ale znów – nie zabiera on ludzi między galaktyki, ale do miasta, „gdzie zawsze jest wiosna”. Niby to wszystko jest takie ziemskie… A jednak czasem czytam jego teksty. Kolejny… kolejny… kolejny. Czytam i jakby jestem trochę wyżej – kilka metrów nad ziemią. Tylko później kończę czytać i idę do kuchni gotować obiad.
Mam taki cichy plan – kiedyś się zaczytam. Będę się powoli wznosił. Do góry… do góry… do góry. I w końcu, chociażbym nie zjadł obiadu, ten kosmos zobaczę.
Wojciech Pietrow