Muzyka działa jak narkotyk [wywiad]

25.05.2016
<p>fot. Magdalena Lewicka</p>

Rozmawiamy między starymi drzewami w siedzibie Orkiestry Sinfonia Varsovia. Wspólnie z Anną Marią Staśkiewicz, skrzypaczką, solistką koncertu „Beethoven i skrzypce” [zapowiedź tutaj] zastanawiamy się, czy te piękne drzewa pójdą pod piłę, gdy rozpocznie się już rewitalizacja terenu. Oby nie – zgadzamy się. Tu jest tak pięknie, cicho, spokojnie. Rozmowa sama się układa, przy kawie, w słoneczne popołudnie…
 
Więc byłaś kukusiem Wandy Wiłkomirskiej?
Tak. Bardzo dobrze to pamiętam, bo to bardzo dobry czas mojej nauki. Co roku jeździłam do niej na warsztaty, najpierw do Zakopanego, gdy miałam 13 lat. Potem przeniesiono warsztaty do Jadwisina. I byłam tam co roku, w wakacje. To była praca w bardzo kameralnym gronie, więc atmosfera robiła się szczególna. Do Jadwisina przyjeżdżali najbardziej wierni uczniowie. Do tego pani profesor tworzyła aurę serdeczności. Poświęcała nam całe dnie, wieczory, nawet noce.

W nocy chyba nie ćwiczyliście?
Nie, ale dzięki temu, co nam opowiadała, wyjeżdżałam mocno zainspirowana. Jest tak odmienna od innych profesorów.

 
Co to znaczy – odmienna?
Totalnie otwarta, nie ma barier, granic, przed żadnym uczniem. Tak samo serdeczna, nieprawdopodobnie cierpliwa. Nie szufladkowała nikogo z perspektywy super-skrzypaczki. Czy ktoś był słabszy czy lepszy – każdemu pomagała. Niewielu pedagogów ma taką cechę. Większość faworyzuje niektórych uczniów, a ona nie. Ona i to, co się działo na warsztatach, zostaje w człowieku. Zostaje sentyment.

To ważne, bo muzyka to przecież język emocji.
Jak najbardziej. I kontakt z mistrzem indywidualny – to jest więź prawie intymna. Więc bardzo ważne, kto cię uczy.

O tej więzi słyszałam, ale – między śpiewakiem i jego nauczycielem. Bo śpiewa się ciałem, czyli nie ma żadnego pośrednika w wyrażaniu emocji. No i ciało trzeba odpowiednio przygotować do śpiewania. Wyzbyć się ograniczeń, spięć.
Instrument też pozwala wyrazić emocje. I jeśli ktoś nie jest nam przychylny, to praca z nim może być cierpieniem i przykrym doświadczeniem. I wtedy lekcje stają się czymś, co przeszkadza w rozwoju. Ona [Wanda Wiłkomirska] jest taką postacią, która mnie zainspirowała, by iść w kierunku skrzypiec. Bo w moim otoczeniu jakoś nie było takich osób…

A widzisz, o to też chciałam zapytać: pochodzisz z Będzina. Z rodziny muzycznej?
Zupełnie nie. I ten Będzin też jest zupełnie przypadkowy. Mieszkałam tam tylko przez pierwsze dwa lata. Potem rodzice przenieśli się do Torunia, który też był w sumie przypadkowy. A do szkoły muzycznej poszłam też przez przypadek, szkoła była blisko domu. Mama miała przeczucie i chyba chciała, żeby jej dzieci rozwijały się muzyczne. Mam starszą siostrę, która w czwartej klasie chciała grać na instrumencie. Ona zaczęła i ja później też chciałam. Ale nie mam żadnych muzycznych tradycji, bardziej teatralne.

 
Po mieczu czy kądzieli?
Mój tata skończył studia reżyserskie, miał swój teatr. Mama była studentką taty. Tak się poznali. Potem mieli teatr dla dzieci. Po przeniesieniu do Torunia sytuacja się zmieniła, ale cały czas działali w kulturze.

To skąd w ogóle te skrzypce w Twoim życiu? To piekielnie trudny instrument.
No właśnie nie wiem. Chciałam grać na harfie, ale nie było jej w szkole muzycznej.

Moment, ale pytam konkretnie o skrzypce. Miałam w domu małego potencjalnego skrzypka. Po sześciu latach rzucił skrzypce w kąt… Wrócił do nich tylko raz, w celach zarobkowych. Na tym koniec. Nie da się na siłę grać na takim instrumencie.
Miałam zamiłowanie do muzykowania. To irytowało moją siostrę, bo miałyśmy wspólny pokój, ale szłam sobie do kuchni, bo tam była dobra akustyka. Mieszkaliśmy w kamienicy i mieliśmy dość wyrozumiałych sąsiadów. T tam grałam sobie, pewnie dla własnej przyjemności.

Ile miałaś lat?
Jedenaście czy dwanaście. Potem zaczęłam się bardziej przykładać. Poznałam Jefima Stimermana – bardzo dobrego pedagoga. Chciał mnie mieć w swojej klasie. Miał solidną wiedzę z rosyjskiej szkoły skrzypcowej. Zmobilizował mnie do pracy i do ćwiczenia.

Odkrył w tobie coś, czego Ty sama nie widziałaś…
Może. Może zauważył, że mam talent? I bezinteresownie mi pomagał.

 
Co to znaczy bezinteresownie?
Pracował ze mną po godzinach. Może widział w tym jakiś większy sens. Budynek szkoły muzycznej miał osobne wejście i profesor miał taką swoją dziuplę, gdzie przychodziłam ćwiczyć. Do tego stopnia mnie pilnował, że jak były szkolne dyskoteki, to musiałam się urywać i chodzić do niego na ćwiczenia [śmiech].
Ale sprzedał mi wiarę, że warto to robić. Bo w wieku kilkunastu lat nie jest takie oczywiste, co się chce robić. I zaczęłam jeździć na warsztaty.
W pierwszej klasie liceum postanowiłam znaleźć nowego nauczyciela. Pojechałam na przesłuchania do Poznania. Prof. Marcin Baranowski powiedział, że aparat moich rąk to tragedia.

Byłaś tak beznadziejna, że przyjął Cię do klasy?
Chyba widział jednak potencjał, też dużo czasu mi poświęcił i odkręcił wszystko, co złe. No i zostałam u niego w Poznaniu, także na studiach.

Czekaj, nie tak szybko. Zaliczyłaś jeszcze debiut z orkiestrą – w wieku 14 lat. To wcześnie.
W Toruniu szkoła muzyczna współpracowała z orkiestrą toruńską [TOS – Toruńska Orkiestra Symfoniczna – przyp. KAW]. Co pół roku odbywały się koncerty. Trzeba było wziąć udział w przesłuchaniu i jak się je przeszło – można było zagrać z orkiestrą. To była rewelacja!

Pamiętasz swój program koncertu?
Pamiętam bardzo dobrze. Koncert a-moll Bacha i byłam bardzo mocno zestresowana. Chyba zagrałam tylko początek i koniec.

Co orkiestra na to?
Nic, grali dalej. Jakoś się potem złapałam. Także premiera nie była udana…

Pewnie byłaś załamana?
Pewnie zaraz po koncercie tak. Ale muzyka już mnie tak wciągnęła, że szłam dalej. Pewnie już poczułam pasję. W nic innego nie byłam nigdy tak zaangażowana. Miałam wyrzuty sumienia, gdy przygotowywałam się do ogólnokształcących przedmiotów, bo czułam, że nie zajmuję się muzyką.

Naprawdę nic innego Cię nie pociągało?
Taniec mnie jeszcze wciągał. Chciałam nawet jeździć na zajęcia, ale mama nie miała czasu, żeby mnie wozić. Jednak los mi sprzyjał i podsuwał możliwości. Niby przez przypadek. Ale… za dużo tych przypadków.

A propos przypadków – Twoje zagraniczne koncerty to też przypadek?
Wszystkie były konsekwencją albo nagród, albo tego, ktoś gdzieś mnie usłyszał. Boleję na tym, że nie potrafię sobie sama zorganizować życia muzycznego, nie jestem sama sobie managerem.

 
Może powinnaś mieć managera?
Ale to też jest ciężka sprawa. Rynek muzyki klasycznej w Polsce jest trudnym rynkiem. Jeśli się nie ma kontaktów – jako manager, to jest ciężko.

To dotyczy każdej branży, zapewniam Cię. Za to masz znajomości artystyczne. Skąd wziął się pomysł na duet z gitarzystą?
Z Krzysztofem Meisingerem znamy się od czasów liceum. Zaczęliśmy wtedy grać. Zaraził mnie muzyką do Astora Piazzoli.

Nietypowy duet
Może trochę tak.

Wy tak tego nie odbieracie, bo po prostu gracie ze sobą.
Nigdy nie myślałam o tym, bo znam Krzysztofa i nie zastanawiam się, na czym gra – czy to gitara, czy inny instrument. Grałby dobrze na każdym instrumencie bo to fantastyczny muzyk.

To daj mu skrzypce
[śmiech]

Nie zagrałby?
Pewnie musiałby trochę poćwiczyć.

Dobrze, że tak mówisz, bo to znaczy, że trochę wysiłku trzeba włożyć w tę grę…
No tak, jak sobie pomyślę o tych wszystkich straconych wakacjach... Dziś bym się nie zachowała w ten sposób.

Straconych wakacjach???
Tak. Teraz do tego dochodzę. Mając ponad 30 lat, stwierdzam, że nie można żyć tylko graniem. A granie na skrzypcach wymusza totalnie nienaturalną pozycję, co odbija się na zdrowiu. Do tego dochodzą spięcia, nerwy, stresy związane z egzaminami, występami. No i ciągle w tym siedzisz, myślisz, jak co wykonać. zapominasz o sobie, o swojej postawie, o zdrowiu. Jakbym miała radzić innym muzykom – radziłam raczej warsztaty sportowe na złapanie równowagi.
 
A Ty? Uciekasz czasem od muzyki?
Zdecydowanie. Gdy mam chwilę wytchnienia, to uciekam w przyrodę. Choć teraz jest trudniej, bo nie ma tyle wolności, co na studiach. Bywałam na kursach jogi.

Trochę jak Yehudi Menuhin – wielki zwolennik jogi…
Jeśli na warsztatach u Wandy ktoś przyszedł z problemem, że go coś boli, to potrafiła nas zawstydzić - ona robiła pompki przy nas! I zawsze chodziła na spacery. Była wtedy bardzo energetyczna. To ważne, żeby nie zapominać o sobie. Muzyka działa trochę jak narkotyk.

Niebezpieczne porównanie.
Tak, muzyka wciąga. I ma też działanie, przynajmniej dla mnie, terapeutyczne. Wiele razy wyciągnęła mnie z sytuacji trudnych życiowo. Muzyka w ogóle ma niesamowity wpływ na nas.

Na mnie też ma – nie śpię, nie jem, bo piszę o muzyce…
[śmiech]

A skoro ja piszę, to Ty opowiedz mi o koncercie, do którego się teraz przygotowujesz i z powodu którego się spotykamy.
Będzie to koncert Beethovena, jeden z trudniejszych, jakie powstały na skrzypce i orkiestrę. I jeden z najpiękniejszych. Trudno o nim opowiadać. Partia solowa jest złożona praktycznie tylko z gam i pasaży a jednocześnie w tej muzyce jest ogromna głębia. I nie jest bardzo emocjonalna, jest po prostu dobrze napisana. Jak potraktuje się zbyt romantycznie ten koncert, to powstanie coś cukierkowego. Taką muzykę łatwo zepsuć, bo to dzieło doskonałe, tu nie ma ani jednej zbędnej nuty.

 
Pewnie już je wszystkie wyeliminował, pracując dawno temu ze skrzypkiem i orkiestrą. Ale to i tak jeden z najlepszych kompozytorów w ogóle.
Też tak uważam. Są takie utwory, że nie możesz się od nich uwolnić, bo chwytają za serce. Dla mnie to utwory Bacha i Beethovena, Mozarta zresztą też.

A jak Ci się pracuje z Sinfonią Iuventus?
Uwielbiam energię tych młodych ludzi. Bardzo się na to cieszę. Ale za dużo nie mogę powiedzieć, bo nie mieliśmy jeszcze wspólnej próby.

No to może zapytam o dyrygentów. Bo pracowałaś z wieloma. Ze Strugałą, Maksymiukiem, Witem, Borowiczem, Nałęcz-Niesiołowskim. Masz ulubionego dyrygenta?
Oj, to trudne pytanie. Teraz mam okazję pracować z maestro Maksymiukiem. On jest cały muzyką. Jak zacznie, to ciężko mu się oderwać, cały jest w świecie muzyki. My czasem nie mamy cierpliwości, co jest straszne. On próbuje nam coś przekazać i trzeba za nim podążać. Dużo się od niego uczę. Inspirująca postać.
Dyrygenci, to trudny temat. To bardzo trudny zawód. Jest tylu dyrygentów, a niewielu jest takich, którzy oprócz warsztatu mają taką charyzmę, że orkiestra za nimi pójdzie. Mamy okazję pracować [w Orkiestrze Sinfonia Varsovia – przyp. KAW] z wieloma dyrygentami i niewiele jest takich osób, to straszne, co powiem, ale które potrafią nas porwać w swój świat tak, że oddamy się do końca temu, co nam proponują. I nie wiem, na czym to polega, ale tak jest.

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.