My Fair Lady godo po ślonsku!

19.05.2013

Nie wiem na czym polega fenomen Opery Śląskiej, ale każdy kolejny spektakl jest lepszy od poprzedniego. I równie dobrze wychodzą im klasyczne przedstawienia, jak i nowoczesne aranżacje starych przebojów scenicznych. 

fot. Karol Fatyga

11 maja odbyła się premiera „My Fair Lady”. Kolejny spektakl i kolejny sukces. Tak najprościej mógłbym napisać o tej nowej inscenizacji odmiennej od dotychczasowych. Zrezygnowano w niej ze stylu operetkowego, do którego zostaliśmy już przez dekady przyzwyczajeni, a zrobiono prawdziwy musical. Taka forma daje możliwość pewnych dowolności interpretacyjnych, z czego reżyser Robert Talarczyk skorzystał, jak tylko się dało.

Fabuła spektaklu jest prosta. Młoda uliczna kwiaciarka marzy o własnej galerii kwiatowej, jednak na razie musi zadowolić się sprzedawaniem kwiatów na ulicy, zarabiając marne grosze. W rozmowie z klientami używa sobie jedynie znanego lokalnego slangu, nie przejmując się zbytnio poprawnością swojego języka. Los sprawia, że pewnego wieczoru spotyka dwóch wybitnych lingwistów – profesora Higginsa (Artur Święs) i pułkownika Pickeringa (Feliks Widera), znawcę języków i kultury indyjskiej. Higgins słysząc fatalny język młodej kwiaciarki postanawia uczynić z niej damę przez wielkie „D”. I to w pół roku. Jednocześnie postanawia się założyć z Pickeringiem o marne 200 funtów, że odniesie sukces. W ten sposób Eliza Dolittle staje się przedmiotem – i to dosłownie – zabawy obu profesorów.

I tym momencie obserwujemy zdolność do nietypowych adaptacji Roberta Talarczyka – wielokrotnie już zresztą nagradzaną. Ponieważ ani Ślązakom, ani chyba w ogóle Polakom slang angielski niewiele by mówił, zrezygnowano z niego na rzecz… gwary śląskiej, co jest jak najbardziej zasadne, zważywszy na miejsce, gdzie odbywał się spektakl.

Tak więc Eliza mówi do widza gwarą, czym doprowadza do szewskiej pasji profesora Higginsa mówiącego pięknym literackim językiem. Nie trudno się domyślić, że to zderzenie dwóch odmiennych „języków” powoduje salwy śmiechu na widowni. Podczas premiery swój popis jako Eliza dała Anna Noworzyn, jednak spektakl ma aż trzy obsady. Kolejne Elizy to Urszula Piwnicka i Agnieszka Rose.

fot. Karol Fatyga

Głos Anny Noworzyn urzekł mnie. Może dlatego, że gdy mówiła gwarą, była – jak to mówimy na Śląsku – taką „swojską dziołchą” z bytomskiego familoka. Jednak gdy zaczynała śpiewać, widać było niebanalne przygotowanie wokalne. Krystalicznie czysty sopran nie pozostawiający żadnych wątpliwości, kto gra główną rolę na scenie. Nawet na widowni i podczas przerwy – a przyznać się muszę do niewielkiego podsłuchiwania – dało się słyszeć opinie, że jest to wybitny głos. Komentarze: „niesamowita, świetnie przygotowana"… itp. mówią same za siebie.

Kolejnym ciekawym i nowatorskim elementem wprowadzonym w mury opery jest zastosowanie technik multimedialnych, dzięki którym w jednym momencie scena zmienia się w ekran a na nim pojawia się symbol Londynu – czerwony autobus, londyńskie taksówki, czy czarne limuzyny. Daje to bardzo ciekawy efekt sceniczny. Choreografia momentami rewiowa, w innym miejscu biesiadna to kolejny element, który uatrakcyjnia spektakl. W filmie wyścig konny po prostu można nakręcić na torze. Ale jak to pokazać w teatrze? Okazuje się, że to nie problem dla kolejnego młodego twórcy choreografa – Jakuba Lewandowskiego, który jedną część baletu przebiera za jeźdźców, drugą za konie – przy bardzo sugestywnych strojach nawiązujących do końskiego wyposażenia – i w rytm muzyki każe ścigać się w bardzo ułożony, harmonijny sposób na scenie. Rozwiązanie proste i efektowne jednocześnie.

Myślę, że zastosowane przez Roberta Talarczyka zabiegi uwspółcześniające sprawią, że nie tylko miłośnicy klasycznych interpretacji – tacy jak ja – ale także młodzież zainteresuje  się tym spektaklem. W poprzednich relacjach wiele razy opowiadałem się za klasycznymi wersjami przedstawień, jednak w tym przypadku nie tylko nie przeszkadza nowoczesność, a wręcz przeciwnie - odświeża i uaktualnia treść „My Fair Lady”, sprawiając, że śląską wersję ogląda się tak, jakby była napisana wczoraj.

fot. Karol Fatyga

Warta uwagi jest też warstwa muzyczna spektaklu. Dyrektor muzyczny Andrzej Knap jeszcze na konferencji prasowej obawiał się nagłośnienia. Jednak poprowadził orkiestrę tak ekspresyjnie, że bez najmniejszego problemu muzyka zalewała całą salę. Poszczególne sekcje brzmiały bardzo wyraźnie, a hity takie jak „ Jeden szczęścia łut” czy „Ach tańczyć całą noc…” porywały publiczność, powodując żywe oklaski. Któż nie zna tych songów, żyją one już przecież swoim własnym życiem i na stałe weszły do repertuaru wielu śpiewaków, będąc żelaznym punktem ich programów. Na potrzeby śląskiej adaptacji „My Fair Lady” powstało jednak nowe tłumaczenie, którego autorem jest Tomasz Domagała. Wymagało to więc od śpiewaków puszczenia w niepamięć starej, znanej od lat wersji tekstu, a skupienia się na zupełnie nowym materiale. Biorąc pod uwagę karkołomny wyczyn pogodzenia gwary śląskiej i literackiego języka, uważam, że nowe tłumaczenie jest wybitne i pewnie nie raz jeszcze twórcy musicalu będą po nie sięgać.

„My Fair Lady” jest musicalem powszechnie lubianym i od wielu lat granych na różnych scenach. Klasyczna jest już ekranizacja z roku 1964 z Audrey Hepburn w roli Elizy Doolitttle, która na długo wyznaczyła pewien wzorzec w wystawianiu tego spektaklu. Jednak warto wiedzieć, że początkowo nic nie zapowiadało takiego sukcesu. Uważam jednak, że inscenizację Opery Śląskiej zobaczyć należy. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Miłośnik doceni piękno muzyki, młodzież - nowoczesne zabiegi stylistyczne i na pewno każdy po prawie trzech godzinach wyjdzie ze spektaklu bardzo zadowolony. Wielkie brawa należą się wszystkim realizatorom spektaklu, bo o nich najczęściej najmniej się mówi a byli to:

Kierownictwo muzyczne: ANDRZEJ KNAP
Reżyseria: ROBERT TALARCZYK
Scenografia: MARCEL SŁAWIŃSKI, KATARZYNA SOBAŃSKA
Choreografia:  JAKUB LEWANDOWSKI
Kostiumy: ILONA BINARSCH
Reżyseria światła: BOGUMIŁ PALEWICZ, TOMASZ TRELA
Asystent dyrygenta: MIECZYSŁAW UNGER
Asystenci reżysera: TOMASZ DOMAGAŁA, MACIEJ KOMANDERA
Asystentka choreografa: BERNADETA MAĆKOWIAK

 

Nie ukrywając swojego małego patriotyzmu regionalnego, śląską My Fair Lady gorąco poleca
ks. Adrian Nowak

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.