Przemysław Glapiński: W teatrze nie ma demokracji

26.09.2019
fot. Bartek Warzecha

30 września poznamy zdobywców Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury. Z nominowanym w kategorii "najlepszy wokalista musicalowy" Przemysławem Glapińskim rozmawiałem o musicalu, emocjach i formie.

Wojciech Pietrow: Jak się Pan czuje z nominacją?

Przemysław Glapiński: Dobrze się czuję! Cieszę się, że po latach bycia w bocznym nurcie aktorzy grający w musicalach mają swoją nagrodę. Zwłaszcza że przestały funkcjonować Feliksy Warszawskie.

Uważa Pan, że musical jest bardziej zauważalny niż kilka lat temu?

Myślę, że zdecydowanie bardziej. Najlepszym dowodem są warszawskie teatry, do niedawna stricte dramatyczne, które sięgają po muzyczny materiał – chociażby Teatr Dramatyczny. Moda na musical wreszcie do nas dotarła. Nie wiem czy to za sprawą działania teatrów musicalowych, czy też dlatego, że Hollywood nagle sobie przypomniało, że jest coś takiego jak muzyka, która opowiada historię.

A propos Hollywood. Działa Pan nie tylko w teatrze, ale i w telewizji, dubbingu. Musical jest na szczycie tych wszystkich zamiłowań?

Oj tak, zdecydowanie. To jest chyba najlepsza piguła emocjonalna, jaką możemy zafundować widzom.

Jaką jeszcze przewagę ma teatr (nie tylko ten muzyczny) nad telewizją, filmem?

Teatr daje nam możliwość stworzenia przestrzeni w głowie na to, co chce się nam opowiedzieć. Film ma to do siebie, że zawsze możemy do niego wrócić, zatrzymać, pójść po piwo, wrócić na kanapę. W teatrze tego nie ma. Wymaga on innego skupienia, innego przygotowania nie tylko od widza, ale i aktorów. To sprawia, że jest to bardzo specyficzny, wyjątkowy i wartościowy rodzaj przekazu.

A w jakiś sposób teatr jest gorszy?

Nie wydaje mi się. Jest zupełnie inny. Ma do dyspozycji inne środki, inne budżety… Ale to wzmaga tylko kreatywność.

Kiedy zapadła decyzja, że chce Pan być aktorem głównie musicalowym, a nie dramatycznym?

Ja jestem przede wszystkim aktorem dramatycznym. Nie skończyłem, żadnej szkoły wokalno-aktorskiej. Miałem po prostu zawsze inklinacje do śpiewania, lubiłem bardzo ten rodzaj ekspresji. A sam musical dotarł do mnie przez przypadek, wraz z nowym dyrektorem mojego teatru. Bardzo mnie cieszy, że nasze drogi się spotkały, bo mamy szansę robić teraz naprawdę fajne rzeczy.

W tworzeniu musicalu bierze udział wiele osób – nie tylko tych występujących na scenie. Kto wśród nich powinien mieć ostatnie słowo?

Na ten temat mam poglądy raczej mocno konserwatywne. Wydaje mi się, że to reżyser. Jego pozycja jest niezagrożona. To on ma na sobie całą odpowiedzialność, ale i przywilej podejmowania wszystkich decyzji. W teatrze nie ma demokracji… Choć oczywiście mądry reżyser korzysta z pomysłów i podszeptów innych osób.

A jak to wygląda w praktyce?

Bywa bardzo różnie. Każdy reżyser ma swój indywidualny styl pracy. Niektórzy są wyznawcami pracy grupowej, czerpią z pomysłów wszystkich i składają to w spektakle. A są też inni – sztandarowy przykład to Wojciech Kościelniak, który tworzy teatr typowo autorski i chce mieć wpływ na absolutnie wszystko. To, co widzimy, jest efektem głównie jego wyobraźni.

Musical wywodzi się z operetki, więc pośrednio również z opery. Niektórzy uznają jej wyższość nad musicalem. Czy czuje się Pan w pewien sposób „niżej” od śpiewaków operowych?

Oj, w kwestii finansowej to na pewno (śmiech), ale nie czuję się niżej, jeżeli chodzi o kwestie artystyczne. To jest inna forma. Jeżeli spojrzę na taki materiał, jak jedna z ostatnich premier – „Next to Normal”, to zastanawiam się, czy śpiewak operowy byłby w stanie przekazać tę historię w sposób, w jaki robimy to my – aktorzy dramatyczni. Z drugiej strony wielu śpiewaków uczy nas warsztatu i widzę, że oni nie odcinają się od musicalu.
Nasze rozważania mogą być bardzo odległe od tego, co mogą powiedzieć w Londynie czy Nowym Jorku. Sytuacja na naszym rynku jest taka, że musical wciąż raczkuje. Może właśnie stąd wynika to postrzeganie musicalu jako czegoś gorszego i bardziej ograniczonego. Wielu ludzi nieprzekonanych do tego gatunku używa określenia „aktor musicalowy”. To mnie zawsze stawia na baczność, bo co to znaczy? Jest aktor albo nieaktor; albo dobry, albo zły, ale czy ten musicalowy jest gorszy od dramatycznego?
Dlatego zapraszam wszystkich do tego, żeby przekonali się do musicalu. Zobaczyli, że nie jest to coś głupawego, nie do końca dobrze zagranego. Zapraszam na takie przedstawienia, jak chociażby „Next to Normal” w Teatrze Syrena, które są spektaklami od początku do końca dramatycznymi… A to, że zaśpiewanymi, to już zupełnie inna historia.

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.