Śmieci w tonacji C-dur
Albo w dowolnej innej. W każdym razie brzmią nieźle.
Przez rok produkujemy od 250 do 300 kg śmieci. Niektóre statystyki podają nawet 400 kg na głowę. Czasem odpady segregujemy. Rzadko robimy z nich wtórny użytek. Chyba że mamy twórczą żyłkę. Słyszałam o artystach, szczególnie tych wywodzących się z nurtu street-artowego, którzy odzyskują plastikowe butelki i opakowania po dezodorantach ożywiając je w maskotkowym drugim wcieleniu. Nie tylko to. Ogólnie odzyskują i jeszcze na tym potrafią zarobić.
Ale poza tym – śmieć to śmieć. Z definicji coś kompletnie bezużytecznego a nawet budzącego odrazę. Śmieciarz też nie kojarzy się dobrze. W dzieciństwie jedno z gorszych przezwisk. A groźba bycia śmieciarzem rzucana była przez zaniepokojonych rodziców, którzy nie widzieli postępów w nauce swoich pociech.
Nieprzyjemny temat. To może jednak napiszę o muzyce. Na początku był blues i wszystko, co podeszło pod rękę. Akompaniować można sobie na garnku i tarce do prania. Dziś coraz mniej osób wie, że coś takiego istniało, więc podrzucam zdjęcie:
A potem było…
Posegregowali dźwięki
Polak potrafi. To wiemy. Uczymy się tego hasła razem z pacierzem. Niektórzy mogą nie znać pacierza, ale hasło znają na pewno. Recycling muzyczny może być okazją do manifestacji proekologicznych poglądów. I nie musi być wyrafinowany w formie. Myślę o specyficznym happeningu, który ponad rok temu zorganizowała Filharmonia Śląska z okazji Międzynarodowego Dnia Muzyki. Kto chciał, odpowiedział na jej wezwanie i stawił się pod chmurką z dowolnie przygotowanym przez siebie śmieciowym instrumentem. Spalony garnek, plastikowa butelka wypełniona piaskiem. Wszyscy dość zgodnie odegrali „Marsz Radeckiego” Straussa, po czym równie zgodnie wyrzucili instrumenty tam, skąd przyszły – do śmieci. Żeby było jeszcze bardziej edukacyjnie, poza koncertem zorganizowano konkursy z wiedzy o muzyce. Miło, przyjemnie i pożytecznie.
Jesteś muzykiem? Zostań śmieciarzem
No i pięknie. Nie dość, że ten pierwszy zawód już jest skazany na lekceważenie i śmieszność (no bo to co to za praca?), to jeszcze trzeba dołożyć do fraka pomarańczową kamizelkę?
Niezupełnie. Zdecydowanie mogłabym nadać temu paragrafowi ładniejszy śródtytuł:
Jesteś muzykiem? Zostań ekologiem.
Od razu lepiej. I czyściej. I modnie.
Muzyk-ekolog to nie ten, który gra na skrzypcach po prababci (zamiast kupować nowe, męczy się na starych, najlepiej włoskich, wtedy męczy się prestiżowo).
Dla muzyka-ekologa każde pudło jest rezonansowe, struny można zrobić dosłownie ze wszystkiego. A potem je nastroić i dać koncert. Naprawdę.
Bieda czyni mistrza
Ekologiczne podejście może brać się nadmiaru. W szczególności z nadmiaru konsumpcji i w jej wyniku produkowanych odpadów. Wtedy tych, którzy produkują instrumenty ze śmieci, pochwalić należy za prospołeczne myślenie. Mniej miejsca dla śmieci – więcej miejsca dla nas.
Jeśli jednak ktoś robi instrument z odpadów dlatego, że nie stać go na nowy, a muzykę kocha tak bardzo, że musi grać, wtedy chylimy czoła przed determinacją. Kto ma dzieci w domu, wzdycha nawet – żeby moim tak się chciało…
A chce się na przykład młodym Paragwajczykom ze slumsów w Cauterze. Bardzo serio traktują muzykę a efekty widać na youtube.com:
Tu chwalą się gotowymi instrumentami:
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=fXynrsrTKbI
A tu pokazują, jak zrobi skrzypce:
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=vbkAgbxsdCA
Śmieciowa wisienka na torcie
I jeszcze prawdziwa gratka na koniec. Recycling Band. Niektórzy może widzieli ich w jednym z telewizyjnych talent-szołów, w którym nie tylko szerzą ideę instrumentów budowanych ze śmieci, ale też walczą o nagrody. Przyznam szczerze, że niektórym z ich wytworom bliżej do artystycznych dzieł street-artowców, o których wspomniałam na początku. Z pewnością nie kochają ich producenci instrumentów, bo sami zrobili sobie wszystko – gitarę basową, perkusję i fortepian. Zresztą zobaczcie sami. I posłuchajcie:
W muzycznych śmieciach grzebała Luiza Borowiec