Można w pewien sposób przegrać, nawet odnosząc zwycięstwo [Grand Prix Polskiej Chóralistyki w Poznaniu]

Zespół Wokalny Rondo pod dyrekcją Małgorzaty Podzielny

Za nami piąta edycja Grand Prix Polskiej Chóralistyki w Poznaniu. Co po niej pozostało? Chyba najlepsza odpowiedź brzmi: „to skomplikowane”. Ale po kolei.

Trudno powiedzieć, kiedy tak naprawdę zakiełkował pomysł stworzenia tego wydarzenia. Trzeba jednak przyznać, że był trafiony, a w pewnym sensie chytry, bo za jednym zamachem udało się rozwiązać kilka problemów chóralnego środowiska w Poznaniu. Środowiska ważnego, dużego, ale też specyficznego, bo hermetycznego ponad i tak mocno hermetyczną normę polskiej społeczności chóralnej. Co ważne, przed 11 laty osieroconego przez profesora Stefana Stuligrosza, wielką, spiżową postać polskiej muzyki, a już zwłaszcza śpiewu zespołowego. Na tyle wielką, że w Poznaniu byli i są szczerze przekonani, że to stolica polskiej chóralistyki. Tyle że nieuchronne zniknięcie kogoś takiego, jak prof. Stuligrosz, musiało wywołać jakieś reperkusje. I wywołało.

 

Tradycja zbudowana przez profesora Stuligrosza i wyrosła z niej imponująca aktywność chóralna w Poznaniu robiły coraz mniejsze wrażenie na innych ośrodkach. W dodatku to, co najważniejsze dla rodzimych chórów, zaczęło się dziać poza Poznaniem. Więcej i ciekawiej było w Bydgoszczy, Szczecinie, Wrocławiu, Olsztynie, a to wcale nie koniec tej listy. Stolicy Wielkopolski brakowało też znaczącego wydarzenia dedykowanego chórom. Te zlokalizowane były w Legnicy, Międzyzdrojach, Wrocławiu, Bydgoszczy czy Barczewie, a i ta lista może być bez problemów uzupełniona o kolejne pozycje.

 

W głowie prof. Marka Gandeckiego zakiełkowała więc myśl, by wykrystalizowaną czołówkę polskich festiwali chóralnych wykorzystać i dokonać „przeszczepu” konkursowych emocji do Poznania. „Chytrość” tego pomysłu polega przede wszystkim na tym, że z założenia oprócz emocji można było zaimportować też najwyższą jakość. I tak powstało Grand Prix Polskiej Chóralistyki, które nawiązało współpracę z sześcioma najstarszymi i stawiającymi na jakość krajowymi festiwalami (Międzynarodowy Festiwal Muzyki Chóralnej im. Feliksa Nowowiejskiego w Barczewie, Festiwal Chóralny Legnica Cantat, Ogólnopolski Konkurs Chórów a Cappella Dzieci i Młodzieży w Bydgoszczy, Międzynarodowy Festiwal Pieśni Chóralnej im. prof. Jana Szyrockiego w Międzyzdrojach, Międzynarodowy Festiwal Muzyki Religijnej im. ks. Stanisława Ormińskiego w Rumi i Łódzki Festiwal Chóralny Cantio Lodziensis, a po jego upadku Międzynarodowy Festiwal Chórów Gaude Cantem im. Kazimierza Fobera w Bielsku-Białej). Marek Gandecki doprosił do współpracy Krzysztofa Panka, kiedyś chórzystę, a teraz biznesmena, bardzo dobrego i skutecznego organizatora.

 

Tandem ten w 2018 roku powołał do życia Grand Prix Polskiej Chóralistyki. Chyba wszyscy przyglądali się nowej propozycji z zainteresowaniem, nie wszyscy z życzliwością. Co bardziej konserwatywni przedstawiciele środowiska obawiali się, że Grand Prix przewróci uświęconą przez lata praktykowania hierarchię polskich festiwali. „Nestorem”, ale zarazem uchodzącym za najprzyjemniejszy był ten organizowany w czerwcu nad Bałtykiem w już niemal wakacyjnych Międzyzdrojach (powołany do życia przez profesora Jana Szyrockiego). Za najtrudniejszy uchodził konkurs w Legnicy, stworzony dwa lata po konkursie w Międzyzdrojach, przez lokalnego – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – animatora kultury Henryka Karlińskiego. Najważniejszy dla przyszłości – festiwal w Bydgoszczy itd.

 

Na początku trochę irytowało traktowanie tych zasłużonych dla całej polskiej kultury wydarzeń jako li tylko „podmioty nominujące” uczestników poznańskiej imprezy. Zastanawiało, jak na tę propozycję zareagują w dłuższej perspektywie najlepsze polskie chóry, które czasami wolą inne rozwiązania niż zmagania w najtrudniejszych rodzimych konkursach. Zresztą z różnych powodów, ale to temat na nieco inną opowieść. Pytań było na początku znacznie więcej.

 

Okazało się, że Grand Prix szybko nabrało znaczenia, stało się ważne. Chóry chętnie przyjeżdżają do Poznania, wątpliwości znikały, nieprzekonani dawali się przekonać, a liczba sceptyków malała. Dziś można powiedzieć, że „konkurs konkursów”, jak Grand Prix często nazywają sami organizatorzy, wrósł już na trwałe w kalendarz wydarzeń chóralnych, wieńczy festiwalowy rok, ale nie umniejszył znaczenia innych wydarzeń.

Koncert zespołu Wołosi

 

Grand Prix to znacznie więcej niż tylko konkurs. To konglomerat koncertów, warsztatów, paneli i spotkań środowiska chóralnego, ludzi z całej Polski. W tym roku zaczął się już 18 listopada od koncertów poznańskich chórów w tamtejszych świątyniach i salach koncertowych. Po raz pierwszy w ramach GP koncertowano także poza stolicą regionu: w Murowanej Goślinie (znanej, a jakże, z organizowanego tam festiwalu) i Obornikach Wielkopolskich. „Trochę musiałem przekonywać Marka (Gandeckiego – przyp. GS), że te koncerty trzeba rozszerzyć na region, ale sam nie mam takich wątpliwości i uważam, że w przyszłości połowa z nich powinna odbywać się w różnych miejscowościach Wielkopolski” – przyznawał Krzysztof Panek. „Można powiedzieć, że Poznań chórami stoi, ale w regionie już to tak dobrze nie wygląda. Grand Prix ma do spełnienia wiele zadań. Jednym z ważniejszych jest promocja chórów i śpiewu zespołowego w regionie, dlatego ten projekt koncertowania w różnych miejscowościach Wielkopolski jest taki ważny”.

 

W sumie w tej części wydarzenia w ciągu kilkunastu dni odbyło się dziewięć takich koncertów, na których zaprezentowało się prawie 30 zespołów. Koncert inauguracyjny rozpoczął festiwalowy weekend w piątek 24 listopada. I był to koncert niezwykły. Nie od początku, ale już po raz drugi lub trzeci Grand Prix miało temat przewodni. W tym roku był to folklor – w jak najszerszym rozumieniu tego słowa. Od muzyki korzeni począwszy, przez folklor w dosłownym, współczesnym rozumieniu (zespołu, który scenicznie odtwarza muzykę i tańce ludowe), po nurt world music.

 

I tak na przystawkę słuchacze dostali ciekawy projekt – poznańskie trio Osty, które zbiera tradycyjne ludowe melodie z różnych polskich tradycji i pożycza je, by tworzyć własną przestrzeń muzyczną. Czasami wprost prezentując te melodie, tyle że w nowych, rytmiczno-elektronicznych aranżacjach, czasami kreując zupełnie nowe przestrzenie muzyczne i traktując owe melodie jako budulec do tworzenia muzyki tak naprawdę autorskiej. Pomysł na koncert w ramach Grand Prix zakładał dołączenie chóru. Na współpracę dał się namówić Poznański Chór Kameralny pod dyrekcją Bartosza Michałowskiego. I to był udany eksperyment, choć nie do końca udało się zbalansować brzmienie zespołu i chóru. Chwilami Osty grały za głośno i kompletnie dominowały nad śpiewem chórzystów. Ale chwilami brzmiała ta muzyka bardzo spójnie i to były najlepsze momenty tego koncertu. Bo pomysł na takie muzykowanie jest wyjątkowy, oryginalny, wręcz nowatorski.

 

W zamyśle organizatorów była to jednak tylko przygrywka, wstęp do pełnego emocji, zaskoczeń i niezwykłej wręcz ekspresji występu kwintetu smyczkowego Wołosi. Zaskakiwali od wejścia na scenę: zdecydowanego, by nie powiedzieć zawadiackiego, łapczywego, szybkim krokiem, jak gdyby bohaterowie tej części wieczoru obawiali się, że ktoś zabierze im instrumenty. To nagłe pojawienie, w zasadzie wtargnięcie na scenę pięciu dżentelmenów, których wizerunek też szokował, nie było oczywiście przypadkiem. Basista przypominający portiera, a może kamerdynera, pozostali w kostiumach – a to „na komentatora sportowego”, a to na playboya wybierającego się na dyskotekę czy wielbiciela modowego eklektyzmu w marynarce i białych, sportowych butach. Miało szokować i szokowało. Bo choć to był kwintet smyczkowy, to zarazem nim nie był. Bo muzyka, choć nawiązywała do klasyki, to klasyczna także nie była.

 

Kiedy już wzięli w dłonie instrumenty, na scenie zaczęło iskrzyć. To był prawdziwy rock’n’roll. Najprawdziwszy, choć w repertuarze były przede wszystkim czardasze, pobrzmiewała muzyka Bałkanów, ale nie przeszkadzało to, by usłyszeć też bluesa. Nie zawsze było równo, chwilami instrumenty nie stroiły, może zabrakło kilku chwil bez tryskającego ze sceny muzycznego szaleństwa, żeby udowodnić, że nie tylko energia i emocje są atutem Wołosów. Mimo to trudno o tym koncercie zapomnieć i nie sposób przejść obojętnie obok tego projektu.

Adam Strug w trakcie koncertu specjalnego

 

Kolejny dzień przyniósł wykłady, debaty i sporo zajęć praktycznych dla chórzystów szykujących się powoli do niedzielnego konkursu. Warte uwagi były pomysły na rozśpiewanie przedstawione przez Małgorzatę Podzielny, twórczynię znakomitego wrocławskiego Zespołu Wokalnego Rondo, zwycięzcy ubiegłorocznej edycji Grand Prix. Porywające były też zajęcia z Janem Krutulem, który chwilami genialnie opowiadał o swej fascynacji muzyką kurpiowską.

 

Zwieńczeniem był kolejny koncert. Niepowtarzalny Adam Strug – następny niestrudzony piewca i promotor tego, co ludowe, oryginalne, pierwotne w świecie chóralnym – opowiadał i śpiewał w oryginalnych „wiejskich”, jak mówił, wersjach ludowe piosenki, które posłużyły za pierwowzory dla licznych twórców na stworzenie kompozycji chóralnych. Pomysł godny polecenia tym wszystkim, którzy zajmują się kulturą korzeni, by znać nie tylko to, co sceniczne, ale zagłębić się też w oryginały. Bez ich zrozumienia tak naprawdę nie sposób być wiarygodnym. Zespół Wokalny Rondo prezentował natomiast utwory, które wyszły spod ręki kompozytorów, których zainspirowały. Niezwykle pouczające było to muzyczne spotkanie.

 

Rozpędzone Grand Prix na ludową nutę było nie tylko interesujące. Mogło wręcz uwieść, zaskakiwało, pozwalało odkrywać muzyczne światy, które mamy w zasadzie pod ręką, choć jednocześnie niewiele robimy, by z nich korzystać. Uzmysławiało, że to spory błąd, zaniedbanie, którego trzeba żałować. Wciąż jednak przed nami było to, co miało najbardziej emocjonować, czyli zmagania konkursowe o Grand Prix Polskiej Chóralistyki.

 

I tu zaczęły się problemy. Kolejne występy tryumfatorów najważniejszych polskich konkursów, tuzów naszej chóralistyki, zespołów, które powinny wyznaczać kierunki rozwoju, od których ci słabsi powinni czerpać i się uczyć – rozczarowywały. Po raz kolejny okazało się, jak ważną rzeczą dla chóru jest odpowiedni dobór repertuaru. Z tym rodzime zespoły, a konkretniej ich dyrygenci mają problem nie od dziś. Stali bywalcy festiwali chóralnych doskonale wiedzą, że pojawiają się mody – a to na określone utwory, a to na autorów. Tworzy się stosunkowo wąski, zaklęty krąg wykonywanych pieśni. A przecież dostępna literatura jest przeogromna, niemal nieskończona.

 

Czasami ambitni dyrygenci sięgają po repertuar kompletnie nie dla zespołów, które prowadzą. Najczęściej jest on zwyczajnie zbyt ambitny. Umiejętność takiego dobrania repertuaru, by chór czuł się z nim komfortowo albo przynajmniej by utwory były w „zasięgu” wykonawców, by repertuar wydobywał to, co ten zespół ma najlepszego, a jednocześnie go rozwijał, to prawdziwa rzadkość.

 

Drugi grzech dyrygentów to forsowanie własnych gustów. To jest w dużej mierze zrozumiałe, ale do momentu, w którym owi dyrygenci nie zaczynają zapominać o śpiewakach, z którymi pracują, a zwłaszcza o publiczności. O tym, że sztuka ma sens tylko wówczas, kiedy ma odbiorcę. A tacy dyrygenci potrafią odbiorców znużyć albo wręcz wystraszyć. W pogoni za doskonałością ucieka im radość muzykowania i przedefiniowuje się rozumienie radości obcowania z muzyką. Chęć przeskakiwania wieszanych coraz wyżej poprzeczek staje się główną motywacją do pracy i ta potrzeba udowadniania sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych, kieruje muzykę chóralną na bezludne wyspy, gdzie wcześniej czy później karmić będzie się nią tylko echo.

 

I o wszystkich tych zagrożeniach przypomniał tegoroczny konkurs. Był nużący, przewidywalny, rozczarowujący; na pewno najsłabszy spośród wszystkich dotychczasowych. W zasadzie tylko dzieci z zespołu La Musica przypomniały, że muzyka daje radość, może być spontaniczna, a dążyć do perfekcji można na różne sposoby. Pozostałym dyrygentom zabrakło może chęci, a może odwagi czy dystansu do tego, co robią. Nie sprostali wyzwaniu.

Białostocki Chór Żeński przy III LO im Krzysztofa Kamila Baczyńskiego

 

Ciążyła tym występom wysoka stawka. Znakomite przecież chóry wypadły znacznie poniżej możliwości. Z tremą i wyzwaniami najlepiej poradził sobie Białostocki Chór Żeński przy III Liceum Ogólnokształcącym im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. To był dobry, a chwilami bardzo dobry recital, jeśli brać pod uwagę technikę śpiewu i poziom trudności. Problem w tym, że repertuarowo bardzo jednorodny, zwyczajnie nudny. „Co ja zrobię, że moje dziewczyny za mną idą, że chcą takie rzeczy wykonywać, że są tak jak i ja nieco szalone” – mówiła Anna Olszewska, dyrygentka, która słynie w środowisku chóralnym z niezwykłej, niezaspokojonej ambicji. Ogromem pracy, którą wykonała z chórzystkami, by opanować ten niełatwy materiał, zasłużyła na Grand Prix. Bardzo dobrym, precyzyjnym występem również. Wreszcie odwagą, bo zdecydowała się na niespotykany krok, czyli umieszczenie w programie aż trzech utworów prapremierowych polskich kompozytorów. I to Grand Prix zdobyła, ale jury miało ogromny kłopot. Musiało mieć, sądząc choćby tylko po przedłużających się obradach. Publiczności takie śpiewanie nie porwało.

 

Z odczuciami panującymi na widowni zgadzał się Marek Gandecki: „Kiedy już po ogłoszeniu wyników rozmawiałem z Anią Olszewską, wprost jej powiedziałem, że to nie jest dobra droga, że jej występ mnie znudził. Cieszę się, że wykonywani są polscy, współcześni kompozytorzy, ale jak chcemy pokazać wszechstronność chóru, to postawmy na różne epoki, zaśpiewajmy coś rozrywkowego, bo w takiej muzyce trudnością jest jej dobre zinterpretowanie. Sięgnijmy do romantyzmu, ekspresjonizmu, może nawet do muzyki dawnej. Nie namawiam do uciekania od współczesnych kompozycji, ale przestrzegam przed ich nadmiernym eksploatowaniem. Pokażmy radość muzykowania i próbujmy nią zarazić słuchaczy. Kunszt muzyczny to jest bardzo ważna rzecz, ale kiedy nie cieszy zarówno słuchaczy, jak i muzyków, to coś jest nie tak”.

 

Podobnego zdania był Krzysztof Panek: „Ja nie jestem na pewno miarodajny, nie jestem tak znakomitym fachowcem jak członkowie naszego jury, ale rzeczywiście słyszałem takie uwagi, że tegoroczne występy były nużące. Cóż, na to wpływu nie mamy, a choćbyśmy nawet chcieli mieć, to tak naprawdę na takim chciejstwie się skończy. To jednak nie jest tylko przypadek naszego konkursu, wszystkie bywają lepsze i gorsze. Wierzę, że za rok będzie inaczej, ciekawiej. Całe Grand Prix przyniosło mi jednak zadowolenie. Myślę, że jako festiwal okrzepliśmy, sprawdza nam się pomysł z tymi tematycznymi motywami głównymi. Już w tej chwili pracujemy nad dwoma kolejnymi. Który będzie w kolejnym roku, to zobaczymy. Cieszę się też, że koncerty odbyły się po raz pierwszy poza Poznaniem. To ważny aspekt promocji muzyki chóralnej. Cieszę się, że mamy sponsorów, którzy rozumieją, że to, co robimy, jest ważne. Cieszę się z bardzo dobrej współpracy z naszymi partnerami, czyli szóstką najważniejszych polskich festiwali. Bez nich Grand Prix by nie było. Cieszę się też z faktu, że nasze wydarzenie przyciąga tak wiele osób z całej Polski, ważnych dla tego środowiska”.

 

Tegoroczne Grand Prix pozostawiło niedosyt wywołany tym, co wydarzyło się w koncercie konkursowym, i dużo spełnienia, inspiracji i niezwykle pozytywnych odczuć, które zapamiętamy z wydarzeń ów konkurs poprzedzających. Miejmy nadzieję, że dyrygenci, a tych nie brakowało wśród publiczności, wyciągną dobre wnioski. Będą dobierać repertuar uważniej. Tak, by chór mógł zaprezentować całą gamę swych umiejętności (co jest przecież dla takiego zespołu rozwijające), a zarazem porwać publiczność. Tegoroczny koncert konkursowy Grand Prix Chóralistyki Polskiej potwierdził raz jeszcze, że jest to duże wyzwanie i można w pewien sposób przegrać, nawet odnosząc zwycięstwo.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.