Richard Bona: Muzyka jest bardziej uzależniająca niż niejeden narkotyk

20.12.2023
Richard Bona

O trudnych początkach, koncertowaniu z gwiazdami i młodymi muzykami oraz o radości kryjącej się w jazzie z Richardem Boną, multiinstrumentalistą, wokalistą i legendą basu rozmawia Piotr Jagielski.

Richarda Bonę będziemy mogli usłyszeć już 2 lutego 2024 r. podczas koncertu w Filharmonii Łódzkiej.

Piotr Jagielski: Co pana podkusiło, żeby przyjeżdżać do Polski w środku zimy?

 

Richard Bona: Kocham zimę, uwielbiam żurek i pierogi. No i kocham grać dla polskiej publiczności. Postaram się ją nieco rozgrzać, jeśli będzie zziębnięta. Przyjeżdżam więc z zamiarem konsumowania fantastycznych zimowych posiłków i spotkania z moimi polskimi słuchaczami.

 

Od wydania pańskiej ostatniej płyty minęło ładnych parę lat – z czym pan do tych polskich słuchaczy przyjedzie? Czego mogą się spodziewać?

 

To nowy projekt – trio, w którym gram z dwójką młodych i bardzo utalentowanych muzyków, pianistą Jesusem Pupo i perkusistą Harvelem Nakundim. Eksperymentuję, sprawdzam nowe pomysły, próbuję różnych rzeczy. Zawsze dbałem o to, by nie osiąść w jednym stylu, jednym sposobie wyrazu. Staram się wprowadzać do mojej muzyki „nową krew”. To pozwala mi nie powtarzać się. Już dziś myślę o nowym projekcie, w który zaangażuję się za rok. Nie mogę się doczekać koncertów w 2024 roku.

 

Młodzi muzycy, których zaprasza pan do współpracy, z pewnością widzą w panu lidera, autorytet. Jak odnajduje się pan w tej roli i na jak wiele pozwala pan swoim muzykom?

 

Pozwalam im na stanowczo zbyt wiele! Dla mnie wspieranie młodych muzyków to nie tylko korzyść, ale też rodzaj obowiązku, powinności – ci bardziej doświadczeni powinni pomagać, wskazywać drogę czy choćby służyć radą tym, którzy są dopiero na początku swojej drogi. Powinno się ich zapraszać do pracy, dawać szanse i pozostawiać miejsce, by mogli wyrazić siebie. Chętnie staję z boku, oddając im pole. W tym sens tego projektu.

 

Pan miał szczęście spotkać w życiu takich ludzi, prawdziwe legendy, jak Joe Zawinul czy Harry Belafonte.

 

Wszyscy oni byli wobec mnie niezwykle uczynni, wierzyli w moje umiejętności i pozwalali grać, wyrażać się. To twoja scena, Richard – mówili – ja się zawijam. Harry Belafonte – wielki wokalista, pieśniarz, aktywista i aktor – dosłownie schodził ze sceny, zostawiając mnie na niej. Stawał za kulisami i kazał pokazać swojej publiczności, na co mnie stać. Dziś staram się czynić tak samo wobec młodszych muzyków.

 

Czy to prawda, że kiedy otrzymał pan zaproszenie do pracy z Belafonte, nie znał pan jego płyt czy filmów?

 

W ogóle nie wiedziałem, kto to jest! Znali go moi rodzice. W czasach, gdy Belafonte odnosił pierwsze sukcesy, a więc w latach pięćdziesiątych, nie było mnie nawet na świecie. Nie znałem jego sztuki, przynależała jakby do innego czasu. Moją muzyką był Michael Jackson! Nie znałem imion członków starych zespołów jak The Platters, ale dobrze znałem wszystkich z Jackson 5.

 

Można powiedzieć, że jest pan obywatelem świata, mieszkał pan w Niemczech, Francji, teraz żyje pan w Stanach Zjednoczonych. Czy Nowy Jork wciąż jest jeszcze inspirującym miastem? Czy też w dobie globalizacji wszystko się do siebie upodobniło – wszyscy ubieramy się tak samo, jemy to samo, oglądamy te same filmy i słuchamy tej samej muzyki?

 

Wielkie miasta rzeczywiście przypominają się nawzajem. Jeśli podróżuje się z Seulu do Nowego Jorku, różnica nie jest aż tak wyraźna, jak można by się spodziewać. To samo dotyczy muzyki. Jakąś wyjątkowość, różnorodność, swojskość da się wyczuć w nieco mniejszych ośrodkach miejskich niż tych kolosach. W Europie czy w pewnych krajach Azji udało się zachować tę specyficzność, która sprawia, że gdy jestem w Krakowie, to wiem, że jestem właśnie w Krakowie. Tak samo jest w Budapeszcie czy Poznaniu. Natomiast czy jestem w Mediolanie, czy Singapurze, czuję się czasem, jakby to nie miał znaczenia, jakby to było jedno wielkie nowoczesne miasto. Globalizacja ma też wpływ na muzykę, lokalne sceny, ich tożsamość i oryginalność.

 

Jaką radę daje pan swoim uczniom – początkującym muzykom? Teoretycznie w erze mediów społecznościowych i dostępnych narzędzi do nagrywania i produkowania muzyki nie są już skazani na łaskę lub niełaskę szefów wytwórni płytowych. Z drugiej strony brak tradycyjnych kanałów dystrybucji muzyki sprawia, że wszystkiego jest jakby zbyt wiele, aż nie wiadomo, gdzie i czego szukać. Młodemu artyście łatwo przepaść w tym gąszczu.

 

To wielkie wyzwanie dla młodych, ale muszą się po prostu z tym obyć, przywyknąć do nowych okoliczności. Moje pokolenie też musiało poradzić sobie z zalewem nowych technologii. Nauczyliśmy się ich. Ale w moich czasach po prostu musiałeś mieć wytwórnię, podpisaną umowę. Tak się w każdym razie wydawało, że innej drogi po prostu nie ma. Po nagraniu kilku płyt i pracy dla kilku takich muzycznych firm dotarło do mnie, że wcale ich nie potrzebuję! Mogę być niezależny, mogę robić wszystko na własnych zasadach. I się od nich odciąłem. Dziś młodzi muszą przejść podobną drogę i dałbym tę samą radę, co dawałem zawsze: kluczem jest warsztat, ćwiczenie, powtarzalność. Kunszt. Kluczem do jakości jest powtarzalność, panowanie nad muzyką. Jeśli muzyka i warsztat są na właściwym poziomie, publiczność i słuchacze cię znajdą. Sztuka się obroni. Rolą muzyka jest przede wszystkim ćwiczenie, sięganie perfekcji. Ideału nikt nigdy nie osiągnął i nie osiągnie, ale liczą się staranie i praca. Wstajesz rano i ćwiczysz. Każdego dnia. To działa nie tylko, jeśli chodzi o muzykę, ale o każdą dyscyplinę, każdą rzecz w życiu.

 

Jak stroi się gitarę z hamulcami rowerowymi jako strunami? Zdaje się, że zdobył pan taką sprawność.

 

Wtedy nie wydawało się to niczym trudnym czy nadzwyczajnym. Było jak było. Dostrzegam to dopiero dziś, gdy już nie kupuję strun, tylko je dostaję. Często nie doceniamy ludzkiej zdolności adaptacji do okoliczności, nawet tych trudnych. Adaptacji i kreatywności. Człowiek to genialna istota, jest jak maszyna. Przyzwyczaja się do wszystkiego, znajdzie sposób, by przetrwać, poradzić sobie. Przyszedłem na świat w ubogim miasteczku, ale dzięki pracy i kreatywności udało mi się znaleźć drogę w świat, rozwijać się.

Richard Bona

 

Jak wielką rolę odgrywała w tym pańska rodzina?

 

Miałem szczęście urodzić się pośród muzyków, żadna w tym moja zasługa. Moja matka i jej ojciec grali, muzyka była dla nich ważna. Wszystko zależy od okoliczności i wychowania. Dzieciak z Gdyni, który będzie dorastał w rodzinie rybaków, ma sporą szansę, że też wyrośnie na niezłego rybaka. Jako dzieci nasiąkamy informacjami, dźwiękami, wszystkim wkoło. Nasiąkamy tym szybko i lekko, bez żadnego wysiłku, jak gąbki. Ja tak nasiąkłem muzyką i miałem szczęście, że trafiłem na nią. Gdybym urodził się w rodzinie przestępców, byłbym dziś gangsterem.

 

A pański ojciec nie był zachwycony pomysłem, że jego syn zostanie muzykiem. Ponoć zabierał pana na komisariat policji, żeby przemówili panu do rozsądku.

 

Rodzina od strony mamy była muzykalna, artystyczna, a od strony ojca – praktyczna. Ojciec chciał, bym miał fach w rękach, coś pewnego. Był kierowcą, chciał, żebym został mechanikiem. Nie rozumiał w ogóle, co za życie czeka syna, który chce grać muzykę, jaka się przed nim maluje przyszłość. Robił, co w jego mocy, żeby mnie do niej zniechęcić, prowadził mnie na policję, ale ostatecznie nie był w stanie zakazać mi muzyki. Zrozumiał, że tego we mnie nie zwalczy. Nie bałem się nawet policjantów! Nawet jeśli mnie zbili, jak wychodziłem z komisariatu, od razu szedłem grać. Muzyka jest bardziej uzależniająca niż niejeden narkotyk.

 

Przyznawał pan, że gdy zaproszono pana po raz pierwszy do grania w zespole jazzowym, nie znał pan nawet tego słowa, „jazz”. Najwybitniejsi twórcy, jak Sonny Rollins czy Wayne Shorter, przyznawali zresztą, że to słowo właściwie nie znaczy nic, a chodzi po prostu o pewne nastawienie, postawę. Jak dziś rozumie pan ten termin?

 

Dla mnie oznacza wolność i radość z życia. To jedna z form okazywania tej radości. Granie jazzu okazało się dla mnie zupełnie naturalne, nie przejmowałem się zasadami, regułami, tradycjami. Gdy zaczynasz się głowić nad tym, co ci wolno, a czego nie, wszystko automatycznie staje się wyzwaniem, harówką. Dla mnie nie ma w muzyce miejsca na „źle”. Wszystko jest „dobrze”. Ostatecznie mamy do dyspozycji ograniczoną liczbę nut. Muzyka to z pewnością najłatwiejsza rzecz, jaką w życiu robiłem. Znacznie trudniejsze były dla mnie przeprowadzki do Niemiec, gdy nie znałem języka niemieckiego, czy do Stanów Zjednoczonych, gdy nie potrafiłem mówić po angielsku. Z muzyką jednak wszystko zawsze przychodziło samo.

 

Będzie pan śledził przebieg piłkarskiego Pucharu Narodów Afryki?

 

Zdecydowanie. Zostałem nawet zaproszony na mecz otwarcia, ale nie wiem, czy uda mi się przyjechać. To będzie zależało od moich planów koncertowych. Senegal wygra, jestem tego pewny. Są świetnie zorganizowani i nic ich nie rozprasza. Z drużyną Kamerunu zawsze coś jest nie tak, zawsze są jakieś problemy pozasportowe związane z ego, pieniędzmi, kłótnie o to, kto gra, kto nie gra… Ostatecznie chodzi o kwestie mentalne, psychologiczne. Nastawienie drużyny, koncentracja na celu. W drużynie Senegalu nie słychać o kłótniach czy nieporozumieniach. Sam zobaczysz, że wygrają.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.