Salzburg Festival – między komedią a tragedią

23.09.2019
Oedipe, fot. Monika Rittershaus

Niektórzy badacze wskazują, że opera w swoich źródłach nawiązuje do antycznych sztuk. W starożytności sztuka teatralna dzieliła się na komedię oraz tragedię. Wśród oper oczywiście możemy znaleźć inne podziały, ale to prastare rozróżnienie wciąż funkcjonuje. W tym roku wśród przedstawień Salzburg Festival znalazły się dwie najbardziej wyraziste produkcje reprezentujące niemal czyste skrajności: „Orphée aux enfers” Jacquesa Offenbacha oraz „Œdipe” George'a Enescu. Są to zupełnie różne podejścia do opery, ale także, jak udowodniał Festiwal w Salzburgu, fascynujące możliwości interpretacyjne klasycznych europejskich mitów.

„Orfeusz w piekle” Offenbacha to opera komiczna, która nie ma sobie równych. Mit Orfeusza jest szczególnie w muzyce czymś fundamentalnym. Ten kompozytor, muzyk, który swoją sztuką może zmiękczyć serca bogów, był najczęstszym tematem oper od samego początku. Twórca kompletnie zmienia historię tej postaci. Nie tylko znosi go z piedestału na bruk, ale nadaje swojej muzyce parodystyczny charakter, który momentami szokuje, momentami bawi, ale zawsze fascynuje. Jeśli reżyserii podejmie się Barrie Kosky, to przynajmniej kontrowersje są gwarantowane. Jednak gdy sama opera jest już kontrowersyjna, mieszanka staje się wybuchowa. Z początku wydaje się, że wszystko jest klasyczne. Kosky przywołuje XIX-wieczne paryskie przedstawienia, jest tutaj nawet pewien nostalgiczny klimat. Eurydyka nie jest tu bierną ofiarą, ale pewną siebie, atrakcyjną kobietą, która nie cierpi swojego męża muzyka Orfeusza. Uważa go za nudziarza i woli iść do piekieł i tam pozostać, niż się z nim męczyć. Muzyka Offenbacha jest pełna cytatów od Monteverdiego do Glucka, natomiast Kosky wydobywa z tego dzieła całe jego przerysowanie. Jego produkcja momentami przypomina rewie taneczne, momentami softporn, innym razem znów jest eleganckim klasycystycznym przedstawieniem. Kosky to wulkan energii i jego „Orfeusz w piekle” mieni się od pomysłów, nie przestaje zaskakiwać i śmieszyć. To produkcja erotyczna, wyzywająca, która może prowokować, ale także fascynować. Filharmoników Wiedeńskich poprowadził Enrique Mazzola. Pod jego batutą muzyka Offenbacha była bogata w rytmy, roztańczona i żywiołowa. W roli Eurydyki wystąpiła Kathryn Lewek. Jej głos był nie tylko technicznie niesamowicie sprawny. Choć opera wydaje się błaha, to partia Eurydyki jest najeżona skomplikowanymi koloraturami. Lewek nie tylko imponuje techniką, ale stworzyła też uwodzicielską postać pełną seksapilu. Śpiewaczka ma charyzmę sceniczną, która magnetyzuje widzów. Z długiego składu solistów należy wspomnieć również Maxa Hoppa, który wykonał rolę Johna Styxa. Jego głos był barwny i ekspresyjny. W rolę Marsa wcielił się młody polski śpiewak Rafał Pawnuk. Na uwagę zasługuje również Nadine Weissmann, która wykonała partię Cupidona. Jej głos był pewny i wyrazisty. Joel Prieto był uroczy jako Orphée, aż trudno zrozumieć, dlaczego Eurydyka go nie chciała. Ja bym się nie zastanawiał dwa razy.


Orfeusz w piekle, fot. Monika Rittershaus

„Œdipe” George'a Enescu miał swoją premierę w 1936 r. w Paryżu. Dzieło to, momentami bardziej przypominające oratorium niż typową operę, jest niejako kulminacją modernizmu. Oparty na tragediach Eurypidesa utwór imponuje swoim rozmachem i oryginalnym językiem muzycznym. Dla Salzburg Festival „Œdipe” od strony scenicznej przygotował Achim Freyer, który szlify reżyserskie zdobywał u Bertolda Brechta. To weteran opery, a zarazem artysta, który również maluje, rzeźbi oraz tworzy instalacje przestrzenne. Jego styl jest niepowtarzalny, toteż nawet trudno go opisać. Freier tworzy sceny niezwykle malarskie, zawieszone gdzieś na pograniczu surrealizmu i symbolizmu. Jego „Œdipe” to dzieło hiperboliczne, brak tutaj dosłowności, za to jest delikatność, z którą reżyser traktuje swojego bohatera. Freyer tworzy mroczny świat, w którym jednostka zmaga się z przeznaczeniem. Tutaj nie ma wygranych. U niego obrazowość dzieła idzie w parze z muzycznością. W każdej scenie jest tutaj pewna czułość. Pomimo dość abstrakcyjnej wizji reżyser w tradycyjny dla opery sposób uczy nas empatii.

Muzycznie jest to niezwykle skomplikowane dzieło, dlatego ogromne brawa należą się Ingo Metzmacherowi, który poprowadził Vienna Philharmonic. Pod jego batutą muzyka Enescu nie brzmi ciężko, wręcz przeciwnie, ma momentami kameralną, intymną atmosferę. Orkiestra miała piękne brzmienie, chwilami imponujące rozmachem, a chwilami lirycznym nastrojem. Christopher Maltman wcielił się w tytułową postać. Jego Œdipe został wykonany bardzo inteligentnie i z dużą dozą dramatyzmu. Śpiewak imponował bogactwem ekspresji wokalnej oraz głębokim odczytaniem roli Edypa. Niezwykle wyrazistą postać stworzył John Tomlinson. Jego Tirésias był prawdziwie przejmujący. Głos Tomlinsona wprawdzie nie ma już lekkości i brak tutaj pięknego brzmienia, ale jest za to mistrzostwo interpretacyjne, które sprawia, że każda jego fraza jest pełna znaczeń. Anaïk Morel jako Jocaste odznaczała się intensywnym, momentami przeszywającym głosem. Warto również wspomnieć Briana Mulligana, który wykonał rolę Créona. Jego głos był męski, mięsisty, a zarazem artysta śpiewał dynamicznie.

„Orphée aux enfers” Jacquesa Offenbacha oraz „Œdipe” George Enescu to dwa całkowicie różne przedstawienia, jednak oba są wizjonerskie i zostały przygotowane na najwyższym poziomie. Salzburg Festival po raz kolejny udowodnił, że w świecie opery po prostu nie ma sobie równych.

Dr Jacek Kornak

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.